Pochodzi ze sportowej rodziny. - Rodzice uprawiali judo, brat jeździł na łyżworolkach i biegał. A ja zaczynałam od piłki ręcznej, ale jakoś nie miałam do niej głowy i sześć lat temu zajęłam się lekkoatletyką - opowiada nam zawodniczka Czwórki Żory.
Jak wspomina, od dziecka była bardzo żywa, nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. - Nadal mówią o mnie "szalona Ewa", bo wiele rzeczy robię spontanicznie - śmieje się, prezentując makijaż z podkręconą kreską od oka w bok.
Mieszka w Żorach na Śląsku, gdzie nie ma nawet hali do biegania, a bieżnia na otwartej przestrzeni ma długość 200 metrów. Dlatego wraz z trenerką Iwoną Krupą od kilku lat najczęściej ćwiczy w Spale. Trening jest na razie bardzo delikatny, przykładowo w wyciskaniu leżąc Ewa unosi sztangę ważącą zaledwie 30 kg.
Irena Szewińska: Nie chcę mówić o mojej chorobie
Ostatnio bardzo przeżywała rodzinne tragedie. - Jesienią zmarła prababcia, z którą byłam bardzo zżyta. A krótko po niej dziadek. Po tych wydarzeniach wzięłam się za siebie i zaczęłam trenować poważniej. Ale sama się dziwię, że mogę biegać tak szybko - mówi.
Sprint jest od dawna domeną czarnoskórych zawodniczek. Juniorka z Żor nie ma jednak kompleksu czarnych sprinterek. - Na pewno kiedyś uda się ich przegonić. Może i z moim udziałem. Bo moim marzeniem i celem jest zdobycie medalu olimpijskiego w biegu na sto metrów - deklaruje (ostatnie medale olimpijskie dla Polski w sprincie indywidualnym zdobywała Irena Szewińska, w latach 70.).