To było jak cudowny film. Anita Włodarczyk rozbiła rywalki w finale mistrzostw świata. W pierwszej kolejce objęła prowadzenie, a potem coraz dalej odpływała rywalkom. Po sześciu latach powróciła na tron mistrzyni świata w rzucie mlotem. Polska młociarka nie zmieniła swojego codziennego rytuału stosowanego w Pekinie. Po obiedzie jak co dzień wypiła mrożoną kawę w towarzystwie Piotra Małachowskiego, który niewiele wczesniej przeżył dramatyczne chwile w eliminacjach dysku.
Anita Włodarczyk mistrzynią świata. ZAPIS RELACJI
Zaczęło się od znakomitego rzutu podczas rozgrzewki – blisko 78 m. Jak się miało okazać – te rejony dostępne są obecnie tylko dla Anity. Skromna odległość 74,40 m dała jej prowadzenie po pierwszej konkursowej próbie. A potem palnęła 78,52 m i wreszcie przekroczyła granicę 80 metrów. Po raz drugi w tym miesiącu!
- Ten trzeci rzut był już technicznie lepszy od poprzedniego, ale jeszcze zabrakło finezji w wykończeniu – powiedział na półmetku trener Krzysztof Kaliszewski (43 l.), który od przyjazdu do Pekinu nie goli zarostu. - Teraz będzie ryzykować i napieprzać. Byłoby miło gdyby udało się chociaż 81,10 (dwa cm dalej od rekordu świata – red.).
I zaraz potem Polka puściła młot na linię, która miała określać rekord świata. Zmierzono jej 80,85 m. - Wal do końca na rekord świata! - zawołał Kaliszewski. Tego już się nie udało. A rywalki nie zmobilizowały polskiej mistrzyni świata. No bo gdzież im do niej?! Chinka Zhang miała 4 i pół metra straty, a Franuzka Tavernier – aż 6,83 m.