Polska młociarka nie zmieniła swojego codziennego rytuału stosowanego w Pekinie. Po obiedzie jak co dzień wypiła mrożoną kawę w towarzystwie Piotra Małachowskiego, który niewiele wcześniej przeżył dramatyczne chwile w eliminacjach dysku.
Zaczęło się od znakomitego rzutu podczas rozgrzewki - blisko 78 m. Jak się miało okazać - te rejony dostępne są obecnie tylko dla Anity.
Skromna odległość 74,40 m dała jej prowadzenie po pierwszej konkursowej próbie. A potem palnęła 78,52 m i wreszcie przekroczyła granicę 80 metrów (80,27). Po raz drugi w tym miesiącu!
Anita Włodarczyk: Jestem zadowolona w 99 procentach
- Ten trzeci rzut był już technicznie lepszy od poprzedniego, ale jeszcze zabrakło finezji w wykończeniu - powiedział na półmetku trener Krzysztof Kaliszewski (43 l.), który od przyjazdu do Pekinu nie goli zarostu. - Teraz będzie ryzykować i napieprzać. Byłoby miło, gdyby udało się chociaż 81,10 (dwa cm dalej od rekordu świata - red.).
I zaraz potem Polka puściła młot na linię, która miała określać rekord świata. Zmierzono jej 80,85 m.
- Wal do końca na rekord świata! - zawołał Kaliszewski.
Tego już się nie udało zrobić. A rywalki nie zmobilizowały polskiej mistrzyni świata. No bo gdzież im do niej?! Chinka Zhang miała 4 i pół metra straty, a Franuzka Tavernier - aż 6,83 m.