Tomasz Majewski: Pchałem w fajnych czasach... Czuję się spełniony

2016-08-29 9:33

20 lat minęło. Kariera sportowa Tomasza Majewskiego się kończy. Wczoraj podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej znakomity kulomiot wystąpił po raz ostatni przed polskimi kibicami. Jutro skończy 35 lat. A ostatni start będzie miał miejsce 7 września w Zagrzebiu.

- Kończę dzieciństwo i zaczynam młodość – żartował dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, mąż i ojciec. - Chociaż jak na miotacza to mój wiek jest już zaawansowany. I cieszę się, że w takim wieku zdołałem w Rio raz jeszcze walczyć z najlepszymi w finale olimpijskim. To jest właściwy czas na odejście. Odchodzę z uśmiechem.

„Super Express”: - Nie zostawia pan po sobie jałowej ziemi...

- Można by powiedzieć, że zastałem polską kulę drewnianą, a zostawiam murowaną (śmiech). Cieszę się, że byłem świadkiem wybuchu talentów Konrada Bukowieckiego i Michała Haratyka.

- Odchodzi pan w pełni zadowolony z osiągnięć?

- Czuje się spełniony. Dwa złote medale olimpijskie, 250 startów z wynikiem ponad 20 metrów. Nie udało się tylko wygrać mistrzostw świata ani uzyskać 22 metrów. To była wielka kariera i to w czasie, gdy kula miała bardzo wysoki poziom na świecie. Pchałem w świetnych czasach.

- To były też czasu niedozwolonego dopingu...

- Były skażone dopingiem, ale dalekie od wcześniejszych, najbardziej pod tym względem nasilonych. Złapano Białorusina Michniewicza i Ukraińca Biłonoga. Trochę się dzięki temu poprzesuwałem w klasyfikacjach, choćby na pierwsze miejsce w ME 2010. Co do innych też miałem podejrzenia, ale części z nich się upiekło, a część może jeszcze będzie złapana. Pewnie zarobiłbym więcej pieniędzy, ale tego nie da się policzyć.

- Pana największy sukces i porażka?

- Sukces to oczywiście pierwszy złoty medal olimpijski w Pekinie 2008. Największa radość w karierze. Medal niespodziewany. Wcześniej miałem tylko podium w hali. Moja forma wtedy dojrzała. Trenerowi Henrykowi Olszewskiemu udało się odpowiednio mnie ustawić technicznie. Głowa wytrzymała. Trafiłem w swój dzień i wygrałem. Z kolei największą porażka były MŚ 2011 w Daegu (9. lokata – red.). Uwierzyłem przed startem, że jestem mistrzem świata i to z wyraźnym rekordem Polski. A kiedy w finale spaliłem pierwszy rzut, który dałby mi medal, zacząłem popełniać błędy. Ale to wszystko się przydało i rok później dużo łatwiej było mi wygrać w igrzyskach w Londynie.

Najnowsze