Bronisław Stoch: Kamil kilka razy chciał porzucić sport

2017-01-24 10:40

Mistrz olimpijski i lider Pucharu Świata bardzo wcześnie zainteresował się sportem. O latach dziecięcych i kryzysach Kamila Stocha opowiada nam jego ojciec, Bronisław Stoch (60 l.), z zawodu psychiatra.

"SE": - Czy jako dziecko z gór Kamil był skazany na narciarstwo?

Bronisław Stoch: - Skazany nie był. On sam sobie to wybrał. Pierwszy raz założył narty, mając trzy i pół roku. Zjechał za mną z górki i się nie przewrócił. To znaczy, że miał wrodzony talent. Trzeba było tylko rozwinąć w nim ten talent, a potem i pasję. Na zjazdowych nartach głównie skakał. Jak wszyscy chłopcy dookoła. Taka była moda, w pobliżu nie było wyciągów narciarskich. Wejść na górę i zjechać wymagało zbyt wiele mitręgi. Dlatego chłopcy wymyślali skocznie na okolicznych pagórkach. Tak było ciekawiej, było więcej adrenaliny. Pierwszy skok Kamil oddał, mając cztery lub pięć lat.

- Nie baliście się państwo jako rodzice o jego bezpieczeństwo?

- Musieliśmy w sobie przemóc wiele obaw i sprzecznych myśli. Zgoda z naszej strony na skoki wynikała z uszanowania jego wyboru i z uznania autentycznego talentu. Nie mieliśmy ani cienia wątpliwości, że warto wspierać go w sportowej karierze i nie opuszczać go ani w złych, ani w dobrych chwilach. A jego talent został potwierdzony, gdy zaczął wygrywać zawody na skoczni w Zakopanem, w wieku 6-7 lat. Miał 11 lat, gdy powiedział przed kamerą telewizji, że chciałby zostać mistrzem olimpijskim. To był już czwarty rok uprawiania wyczynowego sportu i widzieliśmy, że nie planuje poprzestać na "lidze podwórkowej", tylko zamierza zajść daleko i podchodzić do sportu profesjonalnie.

- Nie było sprzeczności pomiędzy szkołą a sportem?

- W podstawówce różnie to wyglądało. Pewnie, że wolał narty od matematyki, ale nie powtarzał klasy, a wyniki osiągał dobre. Był zdolnym uczniem, ale nie miał czasu, by się w pełni przykładać do nauki. Najważniejsze, że lubił czytać i nadal to lubi. Potem od pierwszej klasy gimnazjum poszedł do szkoły mistrzostwa sportowego i przez sześć lat był prowadzony fachowo przez pedagogów, jak przez i trenera Krzysztofa Sobańskiego. Tam jego talent został rozwinięty.

- Miał chwile, w których chciał porzucić sport?

- Zdarzały się. O szczegółach mówić nie chcę, ale było to na podłożu konfliktów i trudności interpersonalnych. Coś takiego zżera motywację i potrafi popsuć dążenia do sukcesów.

- Czy drogo kosztowało rodzinę doprowadzenie Kamila do mistrzostwa?

- Nie dałbym rady tego policzyć. Powiem tylko, że sam woziłem swoim autem grupę chłopców z Zębu na treningi i na zawody - od Zakopanego po Wisłę i Frensztat w Czechach czy Bańską Bystrzycę na Słowacji. Narty i buty też trzeba było mu kupić za własne. Tak było, dopóki nie trafił do kadry juniorów.

Najnowsze