Sylwia Jaśkowiec: Nie chciałam odejść z grupy Justyny Kowalczyk!

2015-11-07 3:00

Poprzedni sezon był najlepszy w jej karierze. Trenowała z Justyną Kowalczyk i z nią zdobyła brąz na MŚ w narciarskim sprincie drużynowym. Potem Sylwia Jaśkowiec (29 l.) odeszła do kadry A, prowadzonej przez Czecha Miroslava Petraska. Nadzieje na kolejne sukcesy przerwała kontuzja naderwanego ścięgna i operacja. Od kilkunastu dni przechodzi rehabilitację.

"Super Express": - Czuje się pani pechowcem?

Sylwia Jaśkowiec: - Absolutnie nie. Moja kariera biegnie falami, raz na wozie, raz pod wozem. Mam chwile łez i chwile radości, satysfakcji. Stało się, jest w tym także moja wina.

Co Kamil Stoch nosi na ręku?

- Jakie wnioski na przyszłość?

- Żebym bardziej słuchała sygnałów ciała. Gdybym wcześniej reagowała na pojawiający się ból, byłoby mi dzisiaj łatwiej. Poniosła mnie ambicja. Ale mam nadzieję, że sezon jeszcze nie przepadł. Może wystartuję jeszcze w mistrzostwach Polski, Pucharze FIS czy w maratonach.

- To pani chciała odejść z grupy Justyny Kowalczyk?

- Nie. Chciałam tam zostać jak najdłużej. Ale okoliczności zdecydowały inaczej. Poprzedni sezon dla Justyny był słabszy, potrzebowała się odbudować. I chyba można wierzyć, że teraz jest już tą dawną Justyną, zdeterminowaną do walki. A dla niej najlepsze warunki treningu to praca indywidualna, samotnie, bez sparingpartnerek. Ja zaś dostosowuję się, mogę pracować i w grupie, i indywidualnie, sprint czy dystans.

- Co pani przez to straciła?

- Treningi indywidualne, bo trener kadry musi ogarnąć pracę kilkorga zawodników. W niewielkiej grupie trenera Wierietielnego był indywidualizm, znakomite warunki, wręcz komfort pracy. Do tego dochodziło doświadczenie trenera i dobre porozumienie z nim. Natomiast trening odbywał się na granicy ludzkich możliwości. Musiałam gonić Justynę lub trzymać się jej na każdym treningu. Poprawiało to mój poziom sportowy. Zostałam jednak przekazana w dobre ręce. Trener Petrasek ma podobne metody jak trener Wierietielny.

Najnowsze