W mojej Legii nie zmieściłby się nawet Duda!

i

Autor: Mariusz Grzelak Jerzy Podbrożny

Lech - Legia. Jerzy Podbrożny: Kibice Legii nigdy nie dali mi odczuć, że przyszedłem z Lecha [WYWIAD SE]

2015-03-22 14:45

Jerzy Podbrożny (49 l.) zapisał się złotymi zgłoskami i w historii Lecha, i Legii. Dla Kolejorza strzelił 48 goli, a dla klubu ze stolicy 45. Po tym jak zamienił Bułgarską na Łazienkowską, w Poznaniu stał się wrogiem numer 1. Teraz wspomina dawne czasy i czeka na niedzielny szlagier.

„Super Express”: - Lata mijają, a w Poznaniu wciąż nerwowo reagują, gdy piłkarz Lecha odchodzi do Legii. Panu w 1994 roku oblano auto farbą, a Bartosz Bereszyński dwa lata temu dostał ponad 250 obelżywych smsów, po tym jak udostępniono jego numer. Z czego biorą się tak wielkie emocje?

Jerzy Podbrożny: - Takie rzeczy w ogóle nie powinny się zdarzać. Odejście piłkarza, nawet do Legii, nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla takich zachowań. Przecież to nie zawsze jest tak, że zawodnicy, którzy grali w Lechu chcieli odejść za wszelką cenę. No ale nie dziwię się Bereszyńskiemu, że przeniósł się do Warszawy. A dlaczego ja odszedłem? Nie dlatego, że chciałem. W Lechu powiedziano mi, że jestem za stary, że trzeba drużynę odmładzać. Jeżeli ktoś mnie nie widzi w klubie to dlaczego mam nie odejść? A jeżeli propozycja przychodzi z Legii,  to odchodzę do Legii. Idę tam, gdzie mnie chcą. Tak samo było z Bereszyńskim. Chciał chłopak podpisać lepszy kontrakt, którego w Lechu nie dostał. Traktowali go jak wychowanka, czyli graj za małe pieniądze. Przy takim podejściu sami są sobie winni, że tracą później takich zawodników.

- Jeśli chodzi o pańskie odejście, to słyszeliśmy też wersję, że Lech sprzedał pana, żeby podreperować budżet. Pan jednak mówi, że chodziło o wiek, a nie o kasę…

- Dostałem informację, że odmładzają drużynę, choć jakiś bardzo stary nie byłem. Miałem wtedy 28 lat. Dlatego byłem zdziwiony. Strzeliłem tyle goli dla klubu, dwa razy byłem królem strzelców i nagle słyszę, że jestem niepotrzebny…

- Pieniądze z pana transferu poszły do Ryszarda Górki, który był wtedy sponsorem klubu, czy do Lecha?

- Wydaje mi się, że do Górki, bo to on wyłożył za mnie pieniądze do Igloopolu Dębica, skąd trafiłem do Lecha. Słyszałem, że zapłacił wtedy 75 tysięcy dolarów.

- A Ile zapłaciła za pana Legia?

- Podobno 100 tysięcy dolarów. W sumie pan Górka mógł zrobić na mnie o wiele lepszy interes, bo po pierwszym roku mojej gry w Lechu zgłosił się niemiecki klub, który zaproponował 800 tysięcy marek.  Jednak Górka nie zgodził się na transfer. Chciał grać w Lidze Mistrzów, wzorował się trochę na Sampdorii Genua. Włosi mieli podobne stroje jak Lech. Oni mieli napis na koszulkach ERG, a jego firma nazywała się ERGE. Górka powiedział Niemcom, że chce za mnie milion marek albo nie ma mowy o transferze. I zostałem.

Henryk Kasperczak mógł ZGINĄĆ w zamachu w Tunisie! [WYWIAD]

- Kiedy odchodził pan do Legii, mówiono, że zrobił pan to dla pieniędzy. Przebitka była duża?

- Nie, pieniądze były porównywalne. Jak mówiłem, skoro Lech mnie już nie chciał, to na co się miałem oglądać? Poszedłem, bo Legia była zainteresowana. Od działaczy Lecha dowiedziałem się, że jest oferta z Legii i jeśli chcę to mogę jechać do Warszawy na rozmowy. I skorzystałem z niej.

- Reakcje w Poznaniu były bardzo nerwowe. Samochód oblany farbą, wyzwiska. Która z tych reakcji najbardziej pana wystraszyła?

- „Przestraszyło” to niedobre słowo. Ale nie było miło, bo jednak zostawiłem trochę zdrowia dla Lecha, strzeliłem 48 goli w lidze, ważnych, bez nich nie byłoby dwóch tytułów mistrza Polski. Bolał ten brak szacunku ze strony działaczy, kibiców. Nawet po latach nie zostałem zaproszony na rocznicę klubu, aby odebrać pamiątkowy medal. Kapituła wybierająca stwierdziła, że ci którzy poszli do Legii nie zasługują na to, aby ich honorować. Pawła Wojtalę też tak potraktowali. Tam generalnie jest chory klimat. Przed kilkoma laty dostałem zaproszenie od kolegów, aby zagrać z nimi w oldbojach Lecha w Pucharze Polski. Zagrałem, a później przyszedł działacz i pyta, jak to możliwe, że legionista gra z nimi mecz na Bułgarskiej. I ostrzegł, żeby nie było więcej takich sytuacji. To jest chore.

- Samochód oblany farbą to nie jedyna zemsta. Po jednym z meczów na Lechu, już w barwach Legii, ze stadionu wyjeżdżał pan na podłodze autokaru…

- Sam się na tej podłodze położyłem. Tak dla bezpieczeństwa, aby nam szyb nie powybijali. A sytuacji nieprzyjemnych, choć czasem i zabawnych, było więcej. Gdy strzeliłem gola na 1:1 w 90 minucie w Poznaniu, to po meczu grozili mi nawet panowie po siedemdziesiątce. Gdy schodziłem z boiska to wymachiwali do mnie laskami i krzyczeli „My ci pokażemy!”.

- Lech i Legia to taka odwieczna rywalizacja. Gdzie pańskim zdaniem wrogość do drugiej strony jest większa?

- Zdecydowanie w Poznaniu. Przecież kibice Legii też mogli mnie różnie przyjąć, bo przyszedłem z Poznania. A jednak nigdy nie dali mi odczuć, że przychodzę z drużyny z którą nie łączą ich dobre stosunki. Od początku był dla mnie doping. Pewnie również dlatego, że już od drugiej kolejki w Legii zacząłem strzelać gole. To na pewno pomogło. W 17 meczach zdobyłem 11 bramek.

- A jeśli teraz bywa pan w Poznaniu, to kibice wciąż rozpoznają i złorzeczą czy to już zamknięty rozdział?

- W Poznaniu bywam rzadko, ale gdy wcześniej jeździłem to ci bardziej zagorzali, którzy rozpoznawali, patrzyli na mnie krzywo.  Choć nie wszyscy, bo przecież prawdziwi kibice rozumieją, że idzie się tam, gdzie cię chcą.

- W niedzielę czeka nas mecz sezonu. Jak pan ocenia obecny potencjał obu klubów?

- Jest podobny. Może Lech ma lepszych piłkarzy ofensywnych, kreujących grę. W Legii mało takich.  W środku pola dominują defensywni.

- Ilu obecnych legionistów znalazłoby się w pierwszym składzie Legii z pana czasów, gdy graliście w Lidze Mistrzów?

- Żaden. Gdy graliśmy w Champions League mieliśmy 13-14 równorzędnych zawodników. Wiem, że to wszystko idzie do przodu, i inaczej teraz wygląda. Ale moim zdaniem poziom ligi nie był słabszy niż teraz. Może obecnie futbol jest szybszy. Kiedyś więcej naszych zawodników grało w Polsce, bo nie było tak łatwo wyjechać.

- To proszę chociaż wskazać jednego piłkarza obu klubów, który nadawałby się do Legii z lat 90.?

- Trudno powiedzieć. Bocznych pomocników mieliśmy dobrych. Lewandowski i Bednarz to były takie dwa konie. Który z obecnych piłkarzy biega więcej od tego duetu? Żyro - Kucharczyk  zorientowani są bardziej ofensywnie. A tamci biegali w jedną i drugą stronę. Byli wszędzie. Ze środkowych pomocników mieliśmy Pisza i Michalskiego. Vrdoljak - Jodłowiec nie mają szans, żeby się z nimi równać. Michalski czy nawet Mandziejewicz to byli piłkarze, którzy potrafili włączyć się do przodu i zrobić przewagę. Jodłowiec może ma jeszcze taki ciąg, ale Vrdoljak? Żadnego, w poprzek, w tył. To cała jego gra. To nie jest środkowy pomocnik, który kreuje grę. Rozbić bardziej i przeszkadzać, to umie. Z bocznych obrońców mieliśmy Ratajczyka i Jóźwiaka. „Beret” jaki był taki był, ale przecież nie byłby słabszy od Bereszyńskiego czy Brozia. I obaj moi ówcześni koledzy grali ofensywnie. W środku obrony Zieliński i Mandziejewicz - na pewno lepsi od Astiza i Rzeźniczaka. Potrafili rozgrywać piłkę o wiele lepiej niż obecni defensorzy Legii. W powietrzu też lepiej grali. No i napastnicy. Był Kowalczyk, a o sobie nie będę mówił, bo nie wypada. O, jeszcze przecież był Fedoruk. Śmialiśmy się z Adasia, że ma chamski zwód, ale zawsze skuteczny. Wszyscy go znali, ale nikt go nie potrafił zatrzymać. Tak miał to opanowane. No więc przykro mi, ale z obecnej Legii do naszego składu nikt by się nie załapał.

- A Ondrej Duda? Przecież podobno wielkie kluby dają za niego nawet 8 milionów euro…

- Duda też miałby u nas kłopoty. Zdolny piłkarz, ale trochę za mało goli strzela. Jeśli ktoś ma wyłożyć za ofensywnego pomocnika wielkie pieniądze, to ten gracz musi zdobywać bramki. Same asysty nie wystarczą. Pod tym względem Ondrej ma jeszcze dużo do zrobienia.

- Znakiem firmowym Berga stały się rotacje w składzie, dotykające w dużej mierze napastników. Jak pan ocenia swoich następców?

- Saganowski to typ walczący, bliżej pola karnego. Sa coś tam próbuje robić. Ma farta, że strzela na razie więcej goli. Nie wiem, czemu trener tak miesza. Moim zdaniem powinien zdecydować się na tego, który jest w lepszej dyspozycji i grać nim, a nie tak co chwilę zmieniać, raz ten, raz ten. Bo zawodnik wtedy nie czuje się pewnie. Raz nie strzeli i siedzi na ławce. I  nie wiadomo czy za to, że nie trafił, czy może jednak przez taktykę. Chyba, że to jest ustalony system działania i każdy w Legii wie o co chodzi z tymi rotacjami.

- A jak ocenia pan transfer Miroslava Radovicia do Chin?

- Nie można mieć do niego pretensji. Być może to jego ostatni kontrakt. Chciał zarobić. Ale klub zawalił. Powinni pogadać z Chińczykami i tak postawić sprawę: pozwolimy mu odejść, ale niech zagra dwa mecze z Ajaksem. Był na to czas, aby po rewanżu w Warszawie zgłosić Radovicia do gry w Chinach. Nie było tak, że okienko zamykało się przed meczami z Holendrami. Serb miał kontrakt i nie mógł sam nic zrobić. Wszystko leżało po stronie Legii. Uważam, że to klub popełnił błąd. Tym bardziej zabierając go do Amsterdamu i sadzając później na trybunach. Gdyby grał, to wynik mógłby być inny.

- Pan też jest trenerem. Wystawiłby pan Radovicia w Amsterdamie?

- Ja bym go wystawił. Generalnie to nie rozumiem sytuacji, gdy kończą się piłkarzom kontrakty i na pół roku odsuwa się ich od drużyny. Klub mówi: jeśli nie chcesz przedłużyć to nie będziesz grał. Dlaczego ma nie grać? Przecież kontrakt jest ważny jeszcze przez pół roku. A że nie chce przedłużyć to trzeba go ukarać? Przecież i tak trzeba takiemu piłkarzowi płacić. Moim zdaniem takiego gracza trzeba do końca wykorzystać. Jeśli go chcecie na dłużej, to zaproponujcie mu takie warunki, żeby u was został. Jeśli ich nie przyjmie to trudno. Nie można mieć tylko pretensji do zawodnika za to, że ten chce odejść i go  karać.

- Z Radoviciem w składzie Legia miała szanse, aby wyeliminować Ajax?

- Tak, szczególnie jeśli chodzi o wynik meczu w Amsterdamie. Bo w rewanżu już "sztycha" nie byli w stanie zrobić. Gdyby był Radović wyglądało by to inaczej.

- Wracając do Poznania. Pewnie Bereszyńskiego czeka małe piekiełko. Gdy 40 tysięcy ludzi przezywa piłkarza to zawodnik się stresuje, czy ma to gdzieś?

- Mnie to nie przeszkadzało. Mogli sobie krzyczeć co chcą. Miałem to gdzieś. Byłem poza tym. Myślałem tylko o tym, co się dzieje na boisku. Byłem skupiony, skoncentrowany. Jakbym miał tak myśleć, co będzie, gdy wyjdę, że krzykną na mnie, to po co w ogóle wychodzić na mecz? Gdybym był przestraszony to nic bym nie zrobił. Gorzej było po meczu. Wtedy można było sie obawiać, że coś jednak mogą człowiekowi zrobić. Teraz ten stadion jest inny, ale słyszałem, że kiedyś zdarzały się różne sytuacje, że kibice bili zawodników w tunelu. Już po moim odejściu. Przecież Janas grając tam z Amiką zażądał kamer w tunelu. Właśnie po to, aby było bezpiecznie.

- W pana stronę leciały tylko wyzwiska czy coś cięższego też?

- Leciało tego sporo. Różne przedmioty. Nawet jak z Zagłębiem Lubin jeździłem na Lecha, to w moim kierunku frunęły pomidory, butelki. Mieli takie małe „małpeczki”. Dobrze, że żadną nie trafili. Najgorzej było przy kornerach. Wykonując rzut rożny miałem jedną myśl: żeby zagrać jak najszybciej piłkę i oddalić się z tego miejsca, bo można było nieźle oberwać.

- W obecnym Lechu jest ktoś kto się panu podoba piłkarsko?

- Niezłą mają drużynę, choć na pewno mogliby jeszcze coś zmienić. Ofensywnie nie jest tam źle. Hamalainen jest niezły. Lovrencics, Jevtić, Sadajew, czy młody Kownacki, który jak wchodzi to stara się robić sporo wiatru z przodu. Nie jest to zła drużyna. Porównywalna z Legią.

- Lech z Legią rozstrzygną walkę o tytuł czy ktoś się wtrąci?

-  Walka rozegra się między nimi. Jagiellonia jest w czołówce, ale to jeszcze nie ten moment.

- Strzelił pan w lidze 122 gole, był pan gwiazdą Ekstraklasy, ale teraz jest pan trochę na uboczu. Dzwonią do pana z Legii, zapraszają na Łazienkowską?

- Teraz nie. Poprzednie władze zawsze przysyłały zaproszenie na wigilię, były karnety na mecze z wjazdówką. W zeszłym sezonie to jeszcze było, później zabrano. Jeśli chcę przyjść, to muszę zadzwonić. Wtedy dostanę bilet. Ale jeśli mam jechać dwie godziny przed meczem, szukać miejsca, aby zaparkować to szczerze mówiąc nie chce mi się.

- Kiedy po raz ostatni był pan na meczu Legii?

- W ubiegłym sezonie, gdy wygrali ze Śląskiem 4:3. Pojechałem ze względu na trenera Pawłowskiego. Znamy się. Rozmawiałem często z różnymi ludźmi w Polsce, aby go zatrudnili. Wiedziałem, jaki to jest trener i szkoda mi było, że taki fachowiec nie ma przebicia w Polsce. Cieszę się, że w końcu udało mu się trafić do Śląska. Na to co Śląsk ma, w jakiej jest sytuacji to grają bardzo dobrą piłkę. Legii nie ograli, ale w piłkę grali od niej lepiej.

- A pana nie ciągnie do wielkiego futbolu? Pracuje pan jako trener Orła Kampinos, klubu z warszawskiej klasy B.

- Śmieję się, że gramy w Serie B. Co z tego, że mnie ciągnie skoro dziś nie tak łatwo się gdziekolwiek dostać.

- Pan się czuje niechciany, zapomniany?

- Nie wiem. Nie pcham się. Nigdy taki nie byłem. Nie zabiegałem o to. Nie byłem medialny. Nie czułem takiej potrzeby. Jeśli pojawiłaby się propozycja, aby coś robić w danym klubie to rozważyłbym to. Jednak w tym momencie nie ma nic takiego.  Szkoda, że Legia zapomina o byłych piłkarzach. Jest wielu zawodników, którzy grali na wysokim poziomie. Taki klub jak Legię stać, aby nas wykorzystać. Mają młodych trenerów w Akademii. Niech oni dalej pracują. Ale taki doświadczony piłkarz jak ja mógłby podpowiedzieć coś z boku. Zachowaj się tak, kopnij tak. To byłoby z korzyścią dla młodych i dla klubu. Nie sądzę, aby młodzi trenerzy wszystko potrafili zademonstrować. Są przygotowani merytorycznie, ale praktycznie już niekoniecznie.

- Ma pan wymagane papiery?

- Nie chcę być pierwszym trenerem. Mogę być asystentem, skautem. Chcę robić coś pod pierwszą drużynę. W Resovii byłem przez pewien czas dyrektorem. Ale tam nic się nie dało zrobić.

- Orzeł Kampinos wywalczy awans do A klasy?

- Po jesieni jesteśmy liderem. W niedzielę mamy grać sparing z Wisłą Zakroczym. Trener Robert Jadczak ma mi dać odpowiedź, czy jego zespół przyjedzie do Kampinosu. Zależy mi na tym ze względu na to, że zaczynamy ligę ważnym meczem u siebie. A na wiosnę w Kampinosie jeszcze nie graliśmy.

- Grał pan w poważną piłkę. Nie bolą pana oczy od popisów w niższych ligach?

- Najgorsze jest to, że ci chłopcy nie chcą trenować. Przychodzi ich 3 lub 4 na trening. To co można zrobić? Aż się dziwię, że jesteśmy liderem.

- Nie przychodzą, bo co? Nie chce im się?

- Miejscowych chłopaków jest niewielu. Gdybym nie miał czterech z Warszawy to ciężko byłoby mi zebrać "11" na mecz. W czterech meczach ligowych stałem na bramce! Wszystkie wygraliśmy.

- Dużo goli pan puścił?

- Coś tam puściłem, ale coś też obroniłem. Mieliśmy bramkarza, ale coś mu tam nie pasowało. Drugi mówi, że chętnie, ale wolałby grać w polu. Jadąc na trening czy mecz ustalam skład, dopiero gdy zobaczę kto przyjechał. Dla siebie biorę sprzęt bramkarski albo do gry w polu. Zdarzało się, że graliśmy mecze nawet tylko w "10'. Z przodu raz zagrałem i strzeliłem nawet gola z wolnego. Ciężko kogokolwiek namówić na grę. U nas się nie płaci. Ale jest na przykład w zespole kaskader. I umie grać w piłkę. Mam też dwóch graczy, którzy są jeszcze starsi ode mnie. W meczu z Piastem nasi obrońcy plus ja liczyliśmy razem ze 150 lat.

- Wracając do dużej piłki. Jest w polskiej lidze nowy Podbrożny?

- Każdy napastnik jest inny. Ja byłem takim typem, który nie stał tylko pod bramką i czekał na podania, ale cofałem się, wychodziłem, pokazywałem się kolegom. Chciałem mieć często piłkę przy nodze. Mało jest teraz takich piłkarzy, którzy wyjdą, szukają, zrobią asystę i są skuteczni. Nie wiem, musiałbym się długo zastanawiać, kto stylem gry mnie przypomina.

FIFA podjęła decyzję: Mundial w Katarze zimą! [WIDEO]- Jaki wynik padnie w niedzielę?

- Remis 1:1. Choć Lech może też wygrać 2:1.

- Dla kogo serce zabije mocniej?

- Mam sentyment do tych klubów, w których dobrze mi się grało. Miło wspominam Poznań i Warszawę. Piękne chwile tam przeżyłem. Mieszkam blisko stolicy, więc bliżej byłoby na Ligę Mistrzów do Warszawy.

- Który z polskich klubów jest najbliżej awansu do Ligi Mistrzów?

- Na razie nie widzę w niej żadnego. Przez najbliższych kilka lat.

- To co się musi zmienić, aby polski klub awansował do Ligi Mistrzów?

- To nie jest tak, że w ciągu jednego okienka coś się uda zrobić. Powtarzam to od lat. Legia ma pieniądze, stać ich na wiele, więc co rundę powinna wymieniać 1-2 zawodników. Te najsłabsze ogniwa odpalić, a sprowadzić  takich piłkarzy, którzy naprawdę podniosą poziom drużyny. Dadzą gwarancję lepszej gry. Lepiej kupić dwóch konkretnych niż pięciu nijakich. Gdybym miał coś do powiedzenia i byłbym dyrektorem sportowym, to tak bym zrobił. Można znaleźć dobrych piłkarzy, ale trzeba szukać. I robić to z głową.

- Dorobił się pan na tej piłce?

- Nie narzekam. Coś tam swojego mam, choć finansowo czasy są nieporównywalne. Teraz nie trzeba nawet z Legii wyjeżdżać, żeby się ustawić. Wtedy też nie było menedżerów, a przynajmniej nie takich jak teraz...

- No tak. Teraz na przykład Cezary Kucharski, pana kolega z Legii pomógłby w znalezieniu klubu za dobre pieniądze.

- Dziś są inne czasy. Wtedy było wielu takich, którzy chcieli wykręcić zawodnika. Wysyłali na testy, a potem piłkarz nie mógł z nich nawet wrócić. Ja miałem trochę inne zdarzenie. Kiedyś miałem jechać do Dundee United. Bilet był wykupiony, ale zdenerwowali mnie w Lechu i powiedziałem, że nie jadę. Bo przed wyjazdem trener wystawił mnie na prawej pomocy, na której w życiu nie grałem. A potem mówili, że specjalnie zagrałem słabo, bo chcę wyjechać. No to powiedziałem, że skoro tak uważacie, to ja nigdzie nie jadę. I nie pojechałem.

- W lidze czuł się pan całkowicie spełniony? Mistrzostwa Polski, dwie korony króla strzelców, 122 gole.

- Ale mogły być trzy korony. W 1995 roku miałem szansę na trzeci tytuł króla strzelców. Jednak trener Paweł Janas mnie, Kowala i Pisza w ostatniej kolejce wysłał na trybuny, bo później czekał nas mecz Pucharu Polski z GKS Katowice. Na koniec ligi z Widzewem wygraliśmy 2:0. Mieliśmy nawet karnego. Pewnie bym go strzelał. Nie zagrałem i Boguś Cygan wyprzedził mnie o jedną bramkę. Ja trafiłem 15 razy, on 16.

- A jak pan wspomina swoje zagraniczne wojaże? Hiszpania, USA...

- Fajne czasy. Co do Hiszpanii... Merida to małe miasto, ale fajne. Super ludzie, super klimat, 60 km od Portugalii. Teraz tego klubu chyba już nie ma. Mają tylko grupy młodzieżowe. Po awansie Meridy do pierwszej ligi trener Argentyńczyk sprowadził dwóch rodaków, do ataku. Jeden był z Ajaksu, ale nie wiem z której drużyny, bo ważył ze 120 kg. Zagrał ponad 30 meczów, strzelił 1 gola. Wszystko grał.

- A kto stał za transferem do Chicago Fire?

- Kiedyś w Lechu grał Artur Wywrot, którego ściągnął trener Henryk Apostel. Później Wywrot trenował w Chicago dzieci, w tym Michaela Bradleya, syna Boba, trenera Fire. Pokazał mu moją kasetę z Ligi Mistrzów. No i odezwali się do mnie, czy byłbym zainteresowany. Pierwszy był Piotrek Nowak, Bradley osobiście po niego jeździł do Monachium. Potem Roman Kosecki, a jako ostatni ja. Fajnie było. Spokój, luz, bez stresów. W Polsce było zawsze tak, że każdy sparing to "napinka". Tam nikt tak nie patrzył. Najważniejsze było, żeby zagrać w play offach. Nikt się nie spodziewał, że w pierwszym roku odniesiemy taki sukces, że będzie mistrzostwo i puchar. Ale co do premii, to wielkich kokosów za te sukcesy nie było. Bodaj 9 tysięcy dolarów. Generalnie to szkoda, że nie urodziłem się 10 lat później. Bo, jak mówiłem, nawet z Legii nie musiałbym wyjeżdżać, żeby dobrze zarobić.

KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail

Najnowsze