Dąbrowski pochodzi z Lubienia Kujawskiego (30 km od Włocławka), a do Jeziora Lubieńskiego miał z domu raptem kilkaset metrów. Niemal każdą wolną chwilę spędzał właśnie tam. - Miałem chyba dwa latka, gdy tata po raz pierwszy zabrał mnie na ryby. W mojej rodzinie wszyscy łowią: dziadek, tata, bracia. Mam nadzieję, że mój syn, który urodził się dwa tygodnie temu, także złapie bakcyla - uśmiecha się Dąbrowski, którego największą zdobyczą jest 12 kilogramowy sum.
- To było w moim rodzinnym Lubieniu. Pojechałem z bratem nad jezioro i łapaliśmy "na żywca". Gdy poczułem mocniejsze szarpnięcie, od razu powiedziałem bratu, by zwinął pozostałe wędki, bo ta ryba może nas przeciągnąć po jeziorze. Walczyłem z nią 40 minut, ale satysfakcja była ogromna - podkreśla "Dąbek".
W Legii jego kompanem do łowienia może być Michał Kucharczyk, ale.
- On woli chodzić na karpie, a dla mnie łowienie w stawach hodowlanych to jak łowienie w akwarium - śmieje się Dąbrowski.
Jego początki w Warszawie nie należały do najłatwiejszych. A gdy nie łapał się do meczowej osiemnastki, był gotów odejść z Legii. - Nie przychodziłem do Legii, by grzać ławę i co miesiąc kasować pensję. Chciałem grać. Kluczowa była rozmowa z Jackiem Magierą po rundzie jesiennej, kiedy powiedział, że widzi mnie w drużynie i daje mi czystą kartę. Zacisnąłem zęby i się udało - tłumaczy rosły stoper.
O co poprosiłby złotą rybkę, gdyby taką złowił? - Na pewno o zdrowie dla siebie i dla rodziny, bo to najważniejsze. Zagraniczny transfer? Wiadomo, że każdy chciałby się sprawdzić w lepszej lidze, ale patrzę na to realnie i cieszę się z tego, co mam - mówi "Dąbek".