OKTAWIA NOWACKA

i

Autor: Andrzej Lange OKTAWIA NOWACKA

​Rio 2016. Oktawia Nowacka: Jeszcze kilka miesięcy temu z bólu nie mogłam chodzić

2016-08-20 8:52

Oktawia Nowacka przeszła niezwykłą drogę, zanim wywalczyła w Rio brąz w pięcioboju nowowczesnym. Bolesna kontuzja stopy i konieczna operacja niemal przekreśliły jej marzenia. - To, że tu jestem pokazuje, że trzeba zaufać sile wyższej i światu, bo zawsze prowadzi nas najlepszymi ścieżkami. Być może gdyby nie ta kontuzja i operacja, nie byłoby tego medalu - mówiła sympatyczna pięcioboistka ze Starogardu Gdańskiego.

- Na mecie zalała się pani łzami...
Oktawia Nowacka: - Tak i teraz rozpaczam strasznie, że na wszystkich zdjęciach będę zapłakana (śmiech). To były łzy szczęścia, bo moment, w którym dobiegłam do mety, był dla mnie niezwykły. Po tych wszystkich przejściach, które miałam w tym roku, bałam się, że na te igrzyska w ogóle nie pojadę. Z powodu kontuzji stopy nie byłam w stanie momentami chodzić, bo tak bolało. Wszystko się udało, jestem tutaj. To pokazuje, że trzeba zaufać sile wyższej i światu, bo zawsze prowadzi nas najlepszymi ścieżkami. Być może gdyby nie ta kontuzja i operacja, nie byłoby tego medalu.

- Prowadziła pani od pierwszej do ostatniej konkurencji.
- Było bardzo dobrze, aż do tego ostatniego biegu, konkurencji, której po tej długiej kontuzji bałam się najbardziej. Wiedziałam, że będzie ból i że będzie mnie to dużo kosztowało. Mimo cierpienia dowiozłam ten medal i jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Powtarzałam sobie, że dobiegnę nawet jak będę miała paść, zemdleć, umrzeć i nie wiadomo co jeszcze (śmiech).

- Biegła pani z uśmiechem na ustach.
- Może tak to wyglądało, ale to był bardziej grymas bólu (śmiech). Choć może faktycznie też się uśmiechałam. Ja się bardzo dużo śmieję i ten uśmiech nawet jak jestem zmęczona nie schodzi mi z twarzy. Tak już wyglądam.

- Zdobyła pani medal numer 300 w historii polskiego olimpizmu.
- Tak? Nie wiedziałam. Bardzo mnie to ucieszyło. Świetnie, że jestem jubileuszowa.

- Podobno pięciobój to taka dyscyplina, że jak się dobrze zacznie, to już potem dobrze idzie w kolejnych konkurencjach. To prawda?
- Coś w tym jest, że jak się jest na fali, to się na niej kończy. Po tym dobrym początku cały czas głęboko wierzyłam, że dam radę. Nie mogłam w siebie zwątpić mimo tych różnych stresujących momentów, które mnie dopadały.

- Z koniem a właściwie klaczą też się pani dogadała. Aż ją pani na mecie wycałowała.
- Tak, dogadałyśmy się. Cudowny koń. Muszę go jeszcze tutaj znaleźć i jeszcze raz go wycałować. Dużo mu zawdzięczam.

- Ten sukces to świetna reklama weganizmu.
- Możliwe, że weganizm będzie teraz bardziej popularny (śmiech). Nie jem mięsa od 2,5 roku. Czuję się z tym bardzo dobrze i nie uważam, że mam przez to mniej siły. Myślę, że będąc weganem można zrobić wszystko, także w sporcie.

- Skąd się wziął ten weganizm?
- Odżywianie ma duży wpływ na nasz organizm i wyniki. Póki jesteśmy młodzi, możemy jeść wszystko, ale potem to wychodzi po czasie. Po kontuzjach i dwóch operacjach czułam się fatalnie i nie byłam w stanie wrócić do sportu. Pojawiła się myśl, że czas zrobić coś ze sobą. Sam trening nie wystarczał. Zaczęłam zmieniać odżywianie, szukałam swojej drogi. Coraz głębiej wchodziłam w temat i w końcu zostałam weganką, ze względów zdrowotnych, ale i humanitarnych i etycznych. Ludzie mówili, że jestem szalona i że tak się nie da. Ale jak już jestem czegoś pewna, to wtedy to robię.

- Dlaczego została pani akurat pięcioboistką?
- Wydaję mi się, że my nie wybieramy pięcioboju. To pięciobój wybiera nas. Jako młoda dziewczyna w Starogardzie Gdańskim uprawiałam bieganie. Jednocześnie trenowałam w szkole pływanie. Startowałam z powodzeniem i w jednym i w drugim, nawet w mistrzostwach Polski. Wiedziałam, że nadchodzi ten czas, że trzeba coś wybrać, ale kochałam i jedno i drugie. Rozwiązanie samo się znałazło. Spotkałam trenera, który powiedział mi, że jest coś takiego jak pięciobój. Spodobalo mi się. Gdy miałam 14 lat, wyjechałam ze Starogardu do Warszawy, żeby uczyć się innych konkurencji. Pięciobój trenowałam 11 lat i w końcu nadeszła ta piękna chwila.

- W wieku 14 lat wyjechała pani do stolicy? To chyba była trudna decyzja i dla pani i dla rodziców.
- Tak. Dopiero teraz widzę, jak młoda wtedy byłam, patrząc na moją młodszą siostrę, która jest tym samym wieku co ja wtedy. Dla rodziców była to bardzo trudna decyzja, ale zawsze miałam z nimi super relacje, ufali mi i nigdy niczego nie zabraniali, a ja pewnie dlatego nie starałam się robić im na przekór. Myślę, że dzięki tej miłości i wsparciu mogłam spełnić swoje marzenia. Mieszkałam 300 km od nich, ale zawsze byli ze mną.

Najnowsze