Całą sprawę nagłośnił dziennik "Fakt". Andrzej Rajkowski na jego łamach odniósł się do zdarzenia ze spotkania Mazowiecko-Warszawskiego Związku Bokserskiego z września 2016 roku. - Podczas spotkania Paweł Skrzecz dokonał bandyckiego napadu na moją osobę - bez ogródek stwierdził były sędzia bokserski. Według jego relacji wicemistrz olimpijski z Moskwy miał go wiele razy obrazić, by w końcu ruszyć na niego z pięściami. Wszystko zakończyło się potężnym ciosem podbródkowym. W jego efekcie Rajkowski dostał już dwa półtoramiesięczne zwolnienia lekarskie, a problemy zdrowotne ma do dzisiaj. Wersję tę potwierdza sprawozdanie ze spotkania. "Paweł Skrzecz zaczął ubliżać Andrzejowi Rajkowskiemu, a następnie podbiegł i uderzył go w głowę" - napisano w dokumencie sygnowanym podpisem byłego wiceprezesa ds. sportowych związku Andrzeja Dembego.
Co na to oskarżony? Paweł Skrzecz wypiera się wszystkich oskarżeń kierowanych w jego stronę. W rozmowie z "Super Expressem" stwierdził, że gdyby faktycznie uderzył Rajkowskiego, to skończyłoby się to dla pokrzywdzonego tragicznie. - On znowu zaczął mnie obrażać. Nie wytrzymałem, więc ruszyłem w jego kierunku Dwa razy zostałem rzeczywiście powstrzymany przez Jerzego Rybickiego. Za trzecim razem Jurek też mnie powstrzymał, upadłem na stół. Nie padł żaden cios. Przecież gdybym naprawdę uderzył go w brodę, to chyba już by nie żył. On tylko udawał ciężko znokautowanego dopóki nie przyjechała karetka - bronił się legendarny pięściarz.
Postępowanie w tej sprawie prowadziła już prokuratura. Zostało ono jednak umorzone ze względu na "brak znamion przestępstwa ściganego z oskarżenia publicznego oraz brak interesu społecznego w objęciu ściganiem z urzędu". Mimo tego, po zebraniu dowodów, prokuratura potwierdziła, że Rajkowski został uderzony. "Paweł Skrzecz, nie powstrzymywany już przez nikogo, uderzył pokrzywdzonego pięścią w twarz. Wskutek uderzenia Andrzej Rajkowski stracił przytomność, a na miejsce została wezwana ekipa pogotowia ratunkowego" - napisano.