Po przegranej 92:95, dającej "Celtom" pewne prowadzenie 2-0, rywalizacja przenosi się na dwa mecze do Bostonu. Najbliższe starcie - w sobotę. Niestety, szanse Orlando na powtórzenie osiągnięcia sprzed roku i występ w finale NBA oddalają się. By awansować, Gortat i spółka musieliby wygrać 4 z ewentualnych 5 pozostałych meczów serii, w tym aż trzykrotnie na wyjeździe.
Przeczytaj koniecznie: Marcin Gortat podrasował mercedesa na finały (WYWIAD+GALERIA)
A statystyka NBA jest bezlitosna: co prawda 14 zespołom udało się w play-off wyjść ze stanu 0-2 i wygrać rywalizację, ale tylko trzy razy zrobiły to drużyny, które dwa pierwsze spotkania przegrały na własnym parkiecie.
Nic dziwnego, że niektórzy gracze Bostonu już pomału odkorkowują szampany. "Ma ktoś miotłę?" - prowokacyjnie pytał po meczu na swoim Twitterze skrzydłowy Celtics, Paul Pierce. W ten sposób w NBA określa się zwycięstwo 4-0.
Przeczytaj koniecznie: Bryant robił co chciał
Magic poprawili błędy z pierwszego meczu, dużo lepiej zagrał Dwight Howard (30 pkt), skuteczniejsi byli strzelcy z dystansu. Tak-że Gortat dał dobrą zmianę (2 pkt, 6 zbiórek i blok), choć nie zawsze nadążał w obronie. To wszystko jednak było za mało na wszechstronnych w ataku rywali, którzy są w takiej formie, jak 2 lata temu, gdy zdobyli mistrzostwo.
- Musimy zagrać jeszcze twardziej - zapowiada trener Magic Stan Van Gundy przed trzecim spotkaniem. Tego meczu koszykarze Orlando już nie mogą przegrać, bo ze stanu 0-3 nie wyszedł w NBA nikt.