Gortat przyjechał do Polski w związku z obowiązkami sponsorskimi. Firma Tissot, której jest ambasadorem, wręczyła mu najnowszy produkt - zegarek z limitowanej serii z inicjałami polskiego koszykarza Orlando Magic. Gortat od razu założył na rękę cacko warte prawie 3000 złotych. Najbardziej spodobał mu się... pasek.
- Przypomina powierzchnię piłki do koszykówki, wszyscy będą od razu wiedzieli, jaką dyscyplinę uprawiam - stwierdził Marcin.
Jutro rusza w NBA okres transferowy graczy niemających kontraktów. Nie jest wykluczone, że Gortat, mimo że ma jeszcze umowę ważną cztery lata, będzie brany pod uwagę przy ewentualnej wymianie zawodników z innymi klubami.
- Na razie wszystko wskazuje, że zostanę w Orlando, ale wcale nie jest powiedziane, że do końca sezonu. NBA to wielki biznes, muszę się spodziewać, że któregoś dnia będę wymieniony. Trener i menedżer klubu mówią, że jeśli trafi się okazja wymiany za megagwiazdę, nie będą się zastanawiać - przyznaje nasz koszykarz, który wcale nie uważa, że zmiana klubu nawet na teoretycznie gorszy byłaby sportową degradacją.
- Wręcz przeciwnie, zrobiłbym krok do przodu - uważa Gortat. - Tam nie będzie drugiego Dwighta Howarda, miałbym szansę grać więcej minut i zdobywać więcej punktów. Byłby to krok ku lepszemu. Za często po meczach schodziłem w suchej koszulce do szatni - przypomina.
20 lipca środkowy Magic dołączy do kadry przygotowującej się do kwalifikacji mistrzostw Europy 2011. W sierpniu biało-czerwoni walczą o awans w grupie z Gruzją, Belgią, Portugalią i Bułgarią.
- Na 99 procent zagram w reprezentacji, chociaż w klubie kręcą na to nosem - nie ukrywa Gortat. - Nie chcę być arogancki, ale ci rywale to są średniaki, z którymi musimy sobie poradzić - kwituje polski jedynak w NBA.