W pierwszej połowie obie drużyny prezentowały się tak, jakby chciały jak najszybciej zakończyć sezon, a wynik jest sprawą drugorzędną. Bardziej usprawiedliwieni mogli być piłkarze z Mielca, którzy grali na wyjeździe i mieli w tabeli 2 pkt więcej od Nafciarzy. Ci trochę niespodziewanie, szczególnie po dobrej rundzie jesiennej, znaleźli się w strefie zagrożonej spadkiem. Po przerwie nie było lepiej. Sytuacje bramkowe, których było niewiele w całym meczu (4 celne strzały) brały się z błędów piłkarzy. W 63. min mieliśmy kuriozalną sytuacje, gdy przy próbie interwencji we własnym polu karnym poślizgnął się Piotr Tomasik, a Mateusz Mak, który stanął przed szansą strzelenia gola... zrobił to samo.
W 75. min mielczanie byli bliscy objęcia prowadzenie, gdy po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Marcin Flis strzelił głowa, ale minimalnie chybił. W 83. min w bardzo podobnej sytuacji Piotr Wlazło strzelił z kolei minimalnie nad poprzeczką. Gospodarze zawiedli nie pokazując nawet determinacji i zaangażowania w końcowych minutach. Wisła ma wprawdzie 5 pkt przewagi nad Śląskiem, który otwiera strefę spadkowa, ale najbliższy mecz zagra właśnie we Wrocławiu. W razie porażki może być w Płocku bardzo nerwowo na finiszu rozrywek. A przecież Nafciarze byli rewelacją początku rozgrywek i liderem po pierwszych ośmiu kolejkach.
Pomocnik Pogoni otwarcie przed meczem z Legią. Ma jasny cel, nie zapomniał o reprezentacji Polski