Bramka z 93. minuty znacznie zwiększyła szanse awansu Lecha do fazy grupowej, a przy okazji Peszko odkupił ostatnie winy, bo to przecież przez niego (głupia czerwona kartka) Lech sensacyjnie przegrał ostatni mecz ligowy z Polonią Warszawa.
- Licząc ligę i puchary, to mój szósty mecz w tym sezonie i piąty gol, więc jest się z czego cieszyć. W poprzednich rozgrywkach ze skutecznością było nie najlepiej, ale teraz coś drgnęło. A komu dedykuję te gole? No, z tym nie ma problemu - uśmiecha się Peszko, wskazując na stojącą niedaleko żonę. - Ania jest w ciąży, w październiku urodzi się nasze pierwsze dziecko. To też daje mi wielką motywację - przyznaje pomocnik Lecha.
Peszko nawet nie próbuje udawać, że właśnie tak chciał rozwiązać decydującą akcję meczu z Belgami.
- Tak naprawdę to było bardziej dośrodkowanie niż strzał. W pierwszym momencie wydawało mi się, że Rengifo mógł musnąć piłkę, ale wszyscy mi mówili, że to ja jestem strzelcem. Hernana nie miałem okazji zapytać, bo zaraz po meczu... wzięli go na kontrolę antydopingową. A potem oficjalnie ogłoszono, że to moja bramka, więc już nie męczyłem Rengifo - śmieje się Peszko, który totalnie zepsuł humor trenerowi Brugge, Adrie Kosterowi.
- Jak można było przegrać taki mecz! - załamywał ręce holenderski trener Belgów. - Mieliśmy tyle okazji... Plan był prosty, strzelić na wyjeździe gola i w miarę spokojnie zagrać rewanż. Niestety, będzie bardzo nerwowo, choć nie tracimy nadziei - opowiadał podłamany Holender.
- Ten mecz pokazał, że Belgowie są naprawdę bardzo groźni. Tym razem nam się upiekło, ale w rewanżu musimy zagrać o niebo lepiej. Jesteśmy o krok do fazy grupowej i głupio byłoby tego kroku nie zrobić - kończy Peszko, najlepszy strzelec Lecha w tym sezonie.