Jakub Rzeźniczak: Mam z Kazachami rachunek do wyrównania

i

Autor: Andrzej Lange

PODSUMOWANIE 4. kolejki Ekstraklasy: Plusy i minusy sport.se.pl

2015-08-11 13:07

4. kolejka Ekstraklasy zapamiętamy na długo. Upał - to słowo w ostatni weekend odmieniono przez wszystkie przypadki. Mimo to zawodnicy niektórych ekip stanęli na wysokości zadania, a starcie Legia Warszawa - Wisła Kraków nawiązało wręcz do czasów, gdy obie ekipy regularnie między sobą rozstrzygały sprawę tytułu mistrzowskiego. Kto jeszcze błysnął, a kto tym razem zasłużył na potężne medialne lanie? Oto plusy i minusy 4. kolejki Ekstraklasy!

PLUSY

Mielec szczęśliwy dla Termaliki (Termalica Bruk-Bet Nieciecza - Zagłębie Lubin 1:0)

Nareszcie! Termalika po trzech meczach posuchy, strzeliła wreszcie gola! Ba, wygrała nawet mecz, choć tu plusik mniejszy, bo w starciu beniaminków, jeden wyraźnie postanowił pomóc drugiemu. Zagłębie przypomniało sobie, z jakim hukiem i pompą spadało niedawno z Ekstraklasy i dorównało do ówczesnego poziomu.

Ale kogo interesowałby wynik. Mielec - to dopiero. Stadion byłego mistrza Polski nie stracił czaru. Murawa pierwsza klasa, atmosfera też przynajmniej przyzwoita - aż pozostaje żałować, że miejscowa Stal nie awansowała do Ekstraklasy. Co jeszcze raz potwierdza, że wielkiego futbolu na dłuższą metę nie da się robić w życie, pszenicy i odchodach krów.

Legia - Wisła: Zobacz bramki z niedzielnego hitu Ekstraklasy

Wspomnień czar (Legia Warszawa - Wisła Kraków 1:1)

Przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Cofnęliśmy się w czasie? Wróciliśmy do lat krakowskiej dominacji? Ale jeśli tak - to gdzie ten Frankowski, gdzie Żurawski? No i gdzie nieśmiertelny duet Zieliński - Jóźwiak?

Starcie Legii z Wisłą nie zawiodło oczekiwań. Gdyby jeszcze nie komediant z gwizdkiem - o nim za chwilę, nie wywinie się gagatek - byłoby blisko ideału. Szybkość, przebojowość, zaskoczenie, pasja, atmosfera. Komuś nareszcie udało się wrzucić do jednego gara to co najlepsze, zamieszać i uzyskać przepis na sukces. Gdyby tak panowie piłkarze grali w każdym meczu, nie czekalibyśmy już od dawna na Ligę Mistrzów.

Zapomnielibyśmy. Rafał Boguski. Tydzień temu fruwał gdzieś w przestworzach. Świętował dwa gole strzelone mistrzom Polski. Minął tydzień, a w pamięci pozostał tylko spudłowany rzut karny uderzony na bramkę Dusana Kuciaka. Piłka bywa okrutna. Choć pomocnikowi Wisły akurat powinniśmy pogratulować: lata temu był na szczycie, później spadł na dno, a dzisiaj znowu należy do gwiazd ligi. Nie każdy tak potrafi.

MINUSY

Wisła topiona przez sędziów (Legia Warszawa - Wisła Kraków 1:1)

Teoria spiskowa dziejów. Legia z Wisłą gra w dwunastu. Dosłownie. I nie chodzi tutaj o wsparcie pubiczności, a o sędziów. Panowie z gwizdkiem w ostatnich spotkaniach obu ekip trzymają poziom. Mylą się konsekwentnie, ale tylko na korzyść jednej drużyny. Legioniści od czterech meczów z "Białą Gwiazdą" regularnie mogą liczyć na pomoc panów z gwizdkiem.

A to spalony Orlando Sa - akurat niezauważony - a to ręka Michała Żyry - znowu niezauważona - a to jeszcze zbyt szerokie bary Jakuba Rzeźniczaka w "szesnastce" - jak w niedzielę, oczywiście, to zaskoczenie, niezauważone. Wiślacy w Warszawie mogą się poczuć jak w radomskim MPK. Regularnie ktoś ich okrada.

A potem dziwią się w stolicy, że "cała Polska widziała". No widziała, co inni mają poradzić. Telewizory wyłączyć? Antenę przestawić?

Lech - Korona: Szpital na PYRYferiach

Fatamorgana w Szczecinie (Pogoń Szczecin - Górnik Łęczna 0:0)

Daniel Stefański w Warszawie się skompromitował. To fakt. Tyle że o ile Stefański pozostał w naszej skali sędziowskiej - na poziomie nieudacznik - o tyle Mariusz Złotek jeszcze kilka lat temu wylądowałby najpewniej od razu we Wrocławiu. W prokuraturze. To co facet zrobił w Szczecinie, kwalifikuje się tylko do kryminału.

Takuya Murayama wybiegł do bezpańskiej piłki. Uciekł obrońcom. Był blisko minięcia Sergiusza Prusaka. Blisko. Mniej więcej tak, jak początkujący wędkarz złapania szczupaka. Czuł zapach świeżej ryby, w rzeczywistości trzymając na haku nowiutką oponę od Jelcza. Japończyk ogumienia jednak nie potrzebował. Zagarnął futbolówkę ręką, wpakował piłkę do pustaka i czekał na wyrok. Nawet on nie wierzył, że ekstraklasowy arbiter może być równie odporny na bodźce zewnętrzne.

Tyle że to był Złotek. Złotek i jego ekipa. Złotek nie widział. Liniowy też nie. Na szczęście w Warszawie ktoś poszedł po rozum do głowy i obok dwóch krótkowidzów, przysłał przynajmniej sprawnego arbitra technicznego. To ten ostatni - stojąc w najgorszym miejscu, najdalej od całej sytuacji - uratował honor polskiej sztuki sędziowskiej.

Upał stopił ambicje

W śnieżycy piłkarze nie grają. Przy potężnych mrozach też nie. Tymczasem górnego limitu temperatury właściwie nie ma. Ot, prędzej buty się stopią, niż ktokolwiek odwoła spotkanie. Tak jak w sobotę, gdy w mediach trwał letni wyścig o największy upał. Opole, Wrocław, a może Poznań? Gdzie przygrzało najmocniej?

Odpowiadamy. W główkach organizatorów Ekstraklasy. Trzy mecze - ten od 15:30 można traktować jak zamach na życie kibiców - i jeden gorszy od drugiego. Po prostu epicka kopanina w hektolitrach potu. Prawdziwy absurd. Na miejscu właścicieli praw telewizyjnych zażądalibyśmy jakiejś rekompensaty. Kupujemy futbol, chcemy futbol, a nie Lawrence'a z Arabii.

http://get.x-link.pl/319f6fc6-8636-ce90-8cf0-6855b0521541,7a7a7f00-e148-1d59-6718-40bff1b588b8,embed.html

Najnowsze