„Super Express”: - Czwartkowy wieczór spędził pan zapewne przed telewizorem, oglądając pucharowy mecz Legii.
Jarosław Skrobacz: - Owszem. A przed piątkowym treningiem był to też ważny temat w naszej szatni.
- Wnioski?
- Znamy mocne, ale i te słabsze strony Legii – bo jeśli się traci po dwa gole w każdym z pucharowych meczów, to znaczy że te słabsze strony są. Dla nas najprostszą receptą byłoby zagrać tak jak Ordabasy: strzelić dwie bramki, ale żadnej nie stracić.
- Może warto w ostatniej chwili poćwiczyć stałe fragmenty?
- Legia popełniła w czwartek parę błędów nie tylko przy stałych fragmentach. Przypomnijmy sobie sytuację dla gości przy stanie 0:0 (po błędzie Augustyniaka – dop. red.), po zabawie piłką. Widać, że w takim rozegraniu legioniści czują się pewni siebie... My każdy taki moment musimy wykorzystać, bo nie będzie ich zbyt wiele. ŁKS też miał sytuację na 1:1 i gdyby została wykorzystana, mecz mógł się zupełnie inaczej ułożyć. Teraz Legii na pewno też „coś” się przydarzy, zrobi kilka błędów. Pytanie, czy będziemy umieli z nich skorzystać.
- Legia straciła dwa gole, ale strzeliła trzy. Macie tego świadomość, prawda?
- Oczywiście znamy siłę ofensywną Legii i jej wielki potencjał: tacy zawodnicy, jak Gual, jak Kramer, jak Sokołowski wchodzili przecież z ławki. A jest na niej jeszcze na przykład Kapustka… Więc każda zmiana w Legii w trakcie gry to wartość dodana.
- Ale Ruch „nie pęka”. Gdzie będzie tkwić klucz do ewentualnego sukcesu?
- Czeka nas ogromne zadanie, by się przeciwstawić Legii i spróbować pokazać swoje atuty. Ciężko będzie wywalczyć, odzyskać piłkę. Jeśli już nam się to uda, będziemy musieli grać cierpliwie, utrzymywać się przy niej; zmusić rywala do biegania za nią. Nie możemy jej natychmiast tracić, bo to będzie nakręcać przeciwnika. Wręcz przeciwnie: mam nadzieję, że z biegiem czasu uda nam się doprowadzić do sytuacji, w której pojawi się u niego frustracja z powodu tego, że mecz mu się nie układa.
- „W Ruchu historia jest tak ważna i wielka, że w każdym pokoleniu kolejni zawodnicy starają się trzymać poziom. A nie ma lepszej okazji, by to zrobić, niż mecz z Legią” – powiedział nam Łukasz Surma. Pan też widział pan nieco więcej gorączki w szatni w ostatnich dniach: „bo to Legia”?
- Nawet jeśli w tygodniu tego nie było widać, sam przyjazd do Warszawy, wyjście na stadion, otoczka meczowa ma wpływ na zespół, na chłopaków. Wiem, że dla wielu z nich – którzy pojawią się na Łazienkowskiej pierwszy raz w życiu – będzie to ogromne przeżycie, wyzwanie. Wręcz czynnik, który może decydować o postawie na boisku.
- No właśnie: 25, może 30 tysięcy na trybunach – to będzie mieć znaczenie dla chłopaka, który wychodzi na swój trzeci w życiu mecz ligowy?
- Tak jak my mówimy, że dobrze gra się nam w Gliwicach przy 10-tysięcznej widowni, że potrafi ona nieco zdeprymować rywala na co dzień występującego przez 1,5-tysięczną publiką, tak i pełna Łazienkowska może być czynnikiem sprzyjającym gospodarzom. Z drugiej strony – niekiedy działa to w drugą stronę: taka atmosfera potrafi ponieść.
- Ale i usztywnić gości, niestety...
- Gdybym wiedział dziś, że ten czy ów w mojej drużynie presji nie wytrzyma, to byśmy go nawet do Warszawy nie brali; po co ma się stresować (śmiech).