Zbigniew Boniek

i

Autor: SE Zbigniew Boniek

Podróż przez polskie mundiale

To był piękny czas wolnych mundiali. España'82 we wspomnieniach Zbigniewa Bońka – w kontrze do atmosfery turnieju w Katarze [ROZMOWA SE]

2022-11-24 15:57

Ten sukces był równie niespodziewany, jak podium w RFN osiem lat wcześniej. Z mundialu w Hiszpanii Biało-Czerwoni też wrócili jako trzecia drużyna świata, a gwiazdą numer jeden tej ekipy był Zbigniew Boniek, który w spotkaniu z Belgią ustrzelił hat-tricka. 40 lat później opowiedział „Super Expressowi” o atmosferze turnieju w 1982 roku.

„Uliczkę znam w Barcelonie, w uliczkę wyskoczy Boniek, będzie słychać na stadionie: Brawo Polonia, Brawo ten pan” - Stefan Rembowski, pisząc słowa piosenki „Tajemnice mundialu”, nie mógł przypuszczać, jak bardzo okażą się prorocze. To na Camp Nou, w pierwszym meczu drugiej rundy mistrzowskich rozgrywek, Biało-Czerwoni rozbili Belgów 3:0 dzięki hat-trickowi „Zibiego”, wpisującego się tym samym w galerię polskich sław mistrzostw świata. Nim jednak Polacy zapewnili sobie prawo gry w Barcelonie, przeżywali trudne chwile w pierwszej fazie grupowej. 0:0 z Włochami, 0:0 z Kamerunem i 0:0 do przerwy z Peru – byliśmy o 45 minut od eliminacji z imprezy ledwie po trzech meczach. I nie byłoby kolejnej pięknej polskiej legendy...

España'82 we wspomnieniach Zbigniewa Bońka

„Super Express”: - Zacznijmy od detalu. Mocno pan zaklął, kiedy w pierwszej połowie meczu z Peru – jeszcze przy stanie 0:0 – sędzia nie uznał pańskiej bramki?

Zbigniew Boniek: - Zakląć pewnie nie zakląłem – albo już dziś tego nie pamiętam. Ale sytuacja naprawdę była kuriozalna. Niezależnie od tego, jakie przepisy dotyczące spalonego weźmie się pod uwagę i jak się one zmieniały przez lata, tej bramki po prostu nie można było nie uznać! To, że Włodek Smolarek wpadł na słupek w momencie, gdy piłka już była w siatce, nie miało kompletnie żadnego znaczenia. Natomiast decyzja sędziego – zdaje się, że Meksykanina (Lamberto Rubio Vazquez – dop. aut.) - pokazywała pewne trendy. Przecież to była dla nas strasznie ważna bramka; już w I połowie otworzyłaby nam drogę do wygranej, której tak bardzo potrzebowaliśmy.

- W książce „Mecze mojego życia” umieścił pan właśnie spotkanie z Peru, a nie Belgią, w którym zdobył pan hat-tricka. Czemu

- Bo to właśnie mecz z Peru otworzył nam w Hiszpanii drogę do medalu. Po dwóch bezbramkowych remisach w grupie był niedosyt. Z Kamerunem, którego przed mistrzostwami w zasadzie nikt w Polsce nie znał, powinniśmy – patrząc na przebieg gry i stworzone okazje – wygrać 5:2, ale tak naprawdę to była dobra, silna drużyna. Żeby jednak grać dalej w turnieju, z Peru trzeba było wygrać. Dlatego – wracając do pana pytania – nie zakląłem po anulowaniu mojego gola, tylko koncentrowałem się na tym, żeby wygrać.

- No i miał pan w II połowie satysfakcję, która – po pańskim trafieniu – przybrała wyraz pewnego gestu, skierowanego pod adresem medialnych krytyków na trybunach?

- Nigdy nie miałem do nikogo zastrzeżeń, jeżeli krytykował mnie za grę. Natomiast zupełnie nie rozumiałem tych, którym rzeczowych argumentów brakowało i pisali po prostu: „Bońkowi się nie chce”. Myśli pan, że można pojechać na mistrzostwa świata tylko po to by, by tam się komuś „nie chciało? Bzdura.

- Po Kamerunie ponoć zebrał pan drużynę i – mimo sprzeciwu ówczesnego prezesa PZPN – poszliście na piwo?

- Krytyka, lament, takie typowo polskie negatywne nastawienie – czuliśmy, jaka jest atmosfera wokół nas. Trzeba było to mentalnie przełamać. Znaleźliśmy więc knajpkę w pobliżu naszego ośrodka i faktycznie poszliśmy całą grupą na piwo. Oczywiście, nie wszystkim w ekipie się to podobało, ale... co z tego?

Zbigniew Boniek wspomina piękny czas wolnych mundiali

- Najważniejsze, że poskutkowało!

- Wie pan, atmosfera w samej drużynie naprawdę była dobra. Zespół opierał się na mocnym fundamencie Widzewa: Młynarczyk, Żmuda, Smolarek i ja – było nas czterech. Plus Marek Dziuba, Andrzej Buncol, Waldek Matysik, Stefan Majewski... Nie mogło w niej nie być rodzinnej, familiarnej atmosfery. Zresztą to wynikało z trudności obiektywnych wokół nas. Przygotowywaliśmy się do mundialu w okresie stanu wojennego. W życiu codziennym trudno się było poruszać, jeździć; nikt z nami specjalnie nie chciał grać, skoro pochodziliśmy z kraju, w którym obowiązuje godzina milicyjna i panuje reżim wojskowy. Te wszystkie okoliczności cementowały jednak drużynę.

- Co wiedzieliście o swoich możliwościach przed wylotem do Hiszpanii?

- W zasadzie czuliśmy, że jesteśmy mocni – rozbiliśmy niemal wszystkich rywali, z którymi graliśmy przed mundialem. Ale to były wyłącznie drużyny klubowe, przez pół roku nie zagraliśmy żadnego oficjalnego spotkania międzypaństwowego. Więc niepewność była, bo brakowało mocnego sprawdzianu – papierka lakmusowego naszych możliwości.

- W Hiszpanii też dano wam odczuć, że jesteście drużyną zza żelaznej kurtyny? Z kraju – jak pan powiedział – rządzonego przez reżim?

- Nie, nie czuliśmy ostracyzmu. Zresztą w ogóle był to jeszcze czas – powiedziałbym – „wolnych” mundiali. Mogłeś wyjść z hotelu, pójść na spacer... Mieszkaliśmy niedaleko morza, więc czasem rano szliśmy na ryby.

- Skąd braliście sprzęt do wędkowania?

- Był w hotelu, do kupienia bądź wypożyczenia. A poza tym miejscowi rybacy, kiedy zobaczyli reprezentację Polski nad brzegiem, chętnie się z nami dzielili swoimi wędkami.

- Z kim pan na te ryby chodził?

- A z tym, kto się załapał! Lato, Dziuba, Buncol - nie pamiętam już wszystkich.

- Na te wędki chyba niespecjalnie starczało środków z oficjalnych diet?

- Już nie pamiętam ich wysokości ale były to raczej kwestie symboliczne.

Nikt się Bońka o koszulki czepiać nie będzie

- Za to Grzegorz Lato – grożąc zakrywaniem słynnych trzech pasków na swych korkach – ponoć załatwił dodatkowe premie od firmy, w butach której graliście w Hiszpanii?

- Tak, to prawda. Ja powtórzyłem ten manewr cztery lata później w Meksyku. Też miałem już swojego prywatnego sponsora – firmę Brasilen, więc powiedziałem dostawcy sprzętu dla reprezentacji, że zagram w jego butach tylko wtedy, jeśli da pieniądze. Dał, zostały podzielone między chłopaków w zespole. To samo wcześniej miało miejsce w Hiszpanii.

- A ze związkiem o pieniądzach za ewentualny sukces rozmawialiście przed turniejem?

- Ja takich rozmów nie pamiętam. Dziś aż mi się w to wierzyć nie chce, ale naprawdę nie przypominam sobie, byśmy – jadąc do Hiszpanii – mieli ustalone nagrody za konkretny wynik, konkretne miejsce.

- I premii za trzecie miejsce też pan nie pamięta?

- Nie przypominam sobie. Więcej: raczej wykluczam, że PZPN dał nam wtedy jakieś pieniądze. Pamiętam tylko po powrocie kolejne oficjalne spotkania i wizyty, bo wszyscy chcieli się do tego sukcesu dopisać. A po trzech dniach z żoną i z córką Karoliną wyjechałem na wakacje, bo dwa tygodnie po mistrzostwach miałem się już stawić na pierwszy trening w Turynie.

- To prawda, że niechętnie patrzono na pomeczowe wymiany koszulek z rywalami?

- No cóż... Jakość piłkarzy była wtedy taka sama – a nawet lepsza – jak dzisiaj, ale organizacyjnie wyglądało to zupełnie inaczej. Zdarzało się w reprezentacji – choć akurat nie na mundialu – że przychodziło zagrać mecz w strojach wypranych po poprzednim spotkaniu. I na pewno nie mieliśmy – tak jak to jest teraz – trzech kompletów na jeden mecz. Więc pewnie nie wszystkim się podobało to, że tymi koszulkami się wymieniamy.

- I ponoć wielu nie podobało to, że Zbigniew Boniek wymienił się koszulką z zawodnikiem Związku Radzieckiego?

- Oglądnąłem sobie niedawno w Internecie studio po meczu z Peru, do którego przyszedłem w koszulce peruwiańskiej. Po meczu z Belgią miałem na sobie koszulkę belgijską, a po meczu z ZSRR – radziecką. Jeszcze by tego brakowało, żeby się Bońka o to czepiać...

Niemoc i wściekłość Zbigniewa Bońka w półfinale España'82

- Kibice pamiętają, że trzy bramki Belgom strzelał pan z „20” na plecach. Skąd się wziął akurat ten numer?

- Dobre pytanie... W Argentynie na mundialu miałem „18”, na dwóch kolejnych - „20”. Ale nie pamiętam, dlaczego. Przypadek chyba...

- Półfinał z Włochami oglądał pan z trybun, wykluczony za dwie żółte kartki. Pamięta pan, co pan czuł?

- Wielką niemoc – to po pierwsze. Po drugie – pewnie też wściekłość. Pierwszą kartką ukarany zostałem w meczu grupowym z Włochami za to, że stałem pierwszy z brzegu w murze i ponoć za szybko z niego wyskoczyłem. Drugą – w 86 minucie meczu ze Związkiem Radzieckim, kiedy po prostu zderzyłem się z jednym z rywali. Obecnie podczas ważnych turniejów przed ich decydującą fazą kartki się anuluje, ale wtedy jeszcze te przepisy nie obowiązywały. Serce bolało – i boli do teraz – że nie mogłem wtedy zagrać. Do dziś czasem sprzeczam się z moimi włoskimi przyjaciółmi, kiedy mówią mi, że moja obecność na boisku w półfinale niczego by nie zmieniła. „Może by i nie zmieniła – mówię im – ale wyobraźcie sobie, że Włosi zagraliby wtedy bez Rossiego”.

Najweselszy autobus w życiu Zbigniewa Bońka

- Potem trzeba się było jeszcze zmobilizować na grę o podium. Trudno było?

- Jak się przegra mecz o wejście do finału, to naprawdę trzeba później mądrych ludzi, by na nowo znaleźć koncentrację na mecz o trzecie miejsce. Na szczęście w tej drużynie pełno było ludzi, którzy brali odpowiedzialność za wynik. Więc udało się pozbierać i wygrać z Francuzami, którzy „ogórkami” nie byli: za dwa lat zdobyli przecież tytuł mistrzów Europy.

- Kuriozalna była ceremonia wręczania medali. Wam przyniósł je na tacy... Władysław Żmuda. Nie zdziwiło to pana?

- To nie były czasy wielkich fet, rozkładania czerwonych dywanów na boisku. Pewnie można to było inaczej zorganizować, ale... najważniejsze jest trzecie miejsce zapisane w książkach, w historii. A to, czy medal na mojej szyi zawieszał pan Havelange, czy zrobiłem to ja sam, nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

- Był czas na świętowanie, czy raczej pędziliście na finał?

- Po meczu w Alicante jechaliśmy całą noc do Madrytu na finał. Autokarem, kilkaset kilometrów. I jeśli mam być szczery, to powiem, że był to najbardziej wesoły autobus, jakim w życiu podróżowałem! Jakby ktoś nakręcił film z tego, co się w nim działo.... A finał? Ci, którzy chcieli pójść go obejrzeć – poszli. Ci, którzy nie chcieli – nie poszli. A ci, którzy... nie czuli się na siłach – w ogóle o nim nie myśleli.

- A pan się w którym gronie znalazł?

- W tym pierwszym. Byłem na finale.

Jerzy Brzęczek SZCZERZE z Kataru. To BRUTALNY ZAWÓD...
Sonda
Kto wygra Mundial 2022?
Listen to "SuperSport" on Spreaker.
Najnowsze