"Super Express": - To prawda, że z kontuzjowaną nogą było aż tak źle?
Damien Perquis: - Prawda. Po EURO wróciłem do Francji i nie podejrzewałem, że coś złego może się stać. Byłem na wakacjach, ale noga zaczęła mnie boleć coraz bardziej i w końcu zgłosiłem się do szpitala w Montpellier. Po pierwszych badaniach usłyszałem od lekarzy, że przyszedłem w ostatnim momencie.
- A gdybyś się nie zgłosił, to co by się stało?
- Gdy pojawiłem się w szpitalu, powiedziano mi, że w nogę wdało się zakażenie. Do organizmu dostała się bardzo rzadka, ale silna bakteria, która zaczęła siać spustoszenie. Gdyby była tam dłużej, byłoby ze mną bardzo krucho.
- Słyszałem, że mogłeś nawet stracić nogę. Brzmi makabrycznie...
- Tak. Groziła mi sepsa, co mogło się skończyć utratą kończyny. Tak się robi, żeby opanować rozsiewanie zakażenia po organizmie. Najadłem się więc trochę strachu, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. W poprzedni piątek przeszedłem operację i sytuacja wygląda na opanowaną.
- A ból po porażce na EURO też przeszedł? Podobno byłeś jednym z dwóch piłkarzy, którzy po ostatnim meczu płakali w szatni...
- Płakałem, bo emocje były zbyt wielkie. Tyle się przygotowywałem do tego turnieju, walczyłem z kontuzją i z czasem, a wszystko skończyło się ledwie po tygodniu. To nie tak miało być. Taka atmosfera, takie oczekiwania... Do końca życia będzie mi żal tej straconej szansy.
- Jakie wrażenia z Polski wywiozła twoja babcia? Była w Wielkopolsce szukać swoich korzeni?
- Tak, wybrała się do miejscowości Klęki i znalazła tam ludzi, którzy są naszą rodziną. Babcia jest zachwycona, chce częściej przyjeżdżać do Polski.