Kraków
W hali przylotów na Małysza czekało kilkudziesięciu kibiców i dziennikarzy. Pojawił się też sekretarz generalny PZN Jacenty Kowerski.
- Adam czuje się już lepiej i za chwilkę powinniśmy go tutaj wszyscy powitać - przekonywał sekretarz. Gdy przez głośniki podano informację, że samolot wylądował, Kowerski z kolegami ze związku nagle rozpłynęli się. Podobnie jak Małysz.
Okazało się, że pod trapem samolotu czekał już lanos straży granicznej, którym Małysza przewieziono do bramy. Tam "przejęła go" żona Izabela i szybko odjechali. Zamiast nich pokazali się trenerzy Piotr Fijas i Jan Szturc.
- Ja nic nie wiem. Chyba wyszedł innym wyjściem - uśmiechał się pod wąsem Fijas, ale zdradził nam, że Adam po blisko 23-godzinnej podróży dobrze się czuje i nawet nie skorzystał z luksusu wypoczynku na leżąco w pierwszej klasie samolotu.
Co innego stwierdził jednak po chwili Jan Szturc. - Z Dallas do Londynu mógł poleżeć i to było dla niego wielkie udogodnienie.
Co ciekawe, obydwaj trenerzy mieli odmienną koncepcję co do przyczyn piątkowego upadku. Piotr Fijas twierdzi, że nie ma mowy o winie Amerykanów.
- Skocznia była dobrze przygotowana, a takie upadki są wkalkulowane w skoki narciarskie. Po rostu Adamowi rozjechały się narty i upadł - dowodził.
Jan Szturc z kolei stwierdził, że na każdej skoczni zdarzają się nierówności i widocznie Adam miał pecha, że właśnie o nią zahaczył.
- Adam, moim zdaniem, nie popełnił błędu. Narta odskoczyła mu momentalnie, więc przyczyną była nierówność na zeskoku - tak wujek usprawiedliwiał siostrzeńca. - W takim stanie, potłuczony Adam wolał nie spotykać się z dziennikarzami - dodał Jan Szturc.
Trenerzy zgodni byli natomiast w kwestii pomocy psychologa dla Adama po wypadku. Twierdzili, że decyzja w tej sprawie należy do Małysza.