Do dramatu doszło w Moskwie. Nikita Marczenko, siatkarz akademickiego klubu MGTU Moskwa, występował na pozycji atakującego w tej drugoligowej drużynie. Był studentem moskiewskiej politechniki, układało mu się dobrze, niedawno się ożenił.
Kłopoty zaczęły się, gdy – jak sam przyznał w samobójczej notatce – dzień po libacji alkoholowej i wypaleniu „trawki” doznał kontuzji i nie mógł grać. Zaczęło mu brakować gotówki. Zainteresował się hazardem, zaczął obstawiać i przegrywać – najpierw stracił równowartość ok. 3000 zł. W pewnym momencie próbował przez hazard zdobyć pieniądze na spłatę zadłużenia, w które coraz mocniej wpadał.
Do tego dał się zmanipulować osobom, które twierdziły, że wiedzą, które mecze są ustawione i że obstawiając tak jak mu mówią, zarobi krocie. Oczywiście, okazało się to jednym wielkim oszustwem. Potem zaczęło się branie kredytów i Marczenko zacisnął sobie na szyi kolejną finansową pętlę.
W pożegnalnym liście opisał, co mu się przytrafiło. Oskarżył też kierownictwo klubu MGTU o to, że zalegało mu z płatnościami na ponad milion rubli (ok. 57 tys. złotych). „To nieludzkie podejście mnie dobiło” – napisał siatkarz.
Jeden z trenerów drużyny Władimir Chromienkow (prywatnie teść zawodnika) potwierdził, że Marczenko faktycznie nie otrzymywał wynagrodzenia od maja 2018 roku. Chciał opuścił zespół, myślał o grze za granicą, ale kierownictwo na to nie pozwoliło, a nawet groziło, że jeśli odejdzie, pożałuje tego jeszcze bardziej. Chromienkow przyznał, że razem z przyjaciółmi zebrał 750 tys. rubli, które miał przekazać Nikicie, ale nie zdążył...