I ty możesz wystartować w Formule 1

2007-07-27 21:04

Rewelacyjny Markus Winkelhock, który przez sześć okrążeń był liderem Grand Prix Europy, musiał zapłacić za to, że zasiadł za kierownicą bolidu Spykera.

Ten obrazek pokazywały wszystkie telewizje świata. Deszcz na torze Nuerburgring sprawił, że liderzy powypadali z toru i na czele znalazł się debiutant w Formule 1 Markus Winkehock (27 l.). Prowadzenie stracił dopiero, gdy musiał wycofać się z wyścigu z powodu defektu układu hydraulicznego.

Przez tamten weekend Winkelhock był - oprócz zwycięzcy Alonso - największą gwiazdą F1. - Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Wszyscy dziennikarze chcieli ze mną rozmawiać. Gdy wieczorem położyłem się do łóżka, byłem wykończony - opowiadał.

Boss już nie dołoży

Jak ustalili niemieccy dziennikarze, Winkelhock pojechał w F1 tylko dlatego, że przy pomocy sponsorów... sam sobie sfinansował start. Kosztowało to 700 tys. euro (największy wkład w tę sumę miał potentat z dziedziny mody Hugo Boss).

Mimo że Winkehock spisał się w debiucie rewelacyjnie, nie wiadomo, czy pojedzie jeszcze w Grand Prix. Po świetnym występie na Nuerbergring kolejne starty w siedmiu GP, które pozostały do końca sezonu, kosztowałyby go to "tylko" 1,5 miliona euro. - Nie uzbieram jednak tylu pieniędzy od sponsorów - martwi się Winkelhock.

Bolid Spykera czeka

Szef teamu Spykera Colin Kolles potwierdza, że za kierownicą jednego z jego bolidów może zasiąść w najbliższych wyścigach Grand Prix kierowca, który - tak jak Winkelhock - uzbiera od sponsorów wymaganą kasę albo wyłoży ją z własnej kieszeni.

Chętnych zapewne nie zabraknie. Jak wpłacą kasę, superlicencja na starty od światowej Federacji Samochodowej (FIA) też da się załatwić. Potrzeba tylko 300 kilometrów jazd bolidem F1. Robert Kubica na początku kariery też miał z tym kłopoty. Gdy na koniec sezonu 2005 otworzyła się przed nim szansa debiutu w F1 (w bolidzie najsłabszego w stawce zespołu Minardi), nie mógł wystartować, bo nie otrzymał superlicencji. Na szczęście potem zauważyli go szefowie BMW...

Ale to już historia z innej bajki.

Oni też pojechaliby w F1, gdyby mieli... 700 tys. euro

Michał Kościuszko (22 l.), kierowca rajdowy: Fajny pomysł
- Różne są sposoby dochodzenia na szczyt. Wykupienie "abonamentu" na kilka wyścigów to bardzo fajny pomysł. By wystartować w F1, trzeba mieć albo ogromny talent, albo olbrzymie zaplecze finansowe. Co prawda trudno byłoby zebrać budżet na taki start, ale chętnych na pewno by nie brakowało. Gdybym ja kiedykolwiek dostał taką propozycję, bez wahania bym ją przyjął. Taka szansa mogłaby się już więcej nie powtórzyć.

Tomasz Kuchar (31 l.), kierowca rajdowy: W Polsce nierealne
- W rajdowych mistrzostwach świata tylko 2-3 kierowców porządnie zarabia. Reszta albo jeździ za darmo i bardzo się cieszy z tego powodu, albo sama wpłaca horrendalne kwoty za starty. Taka forma przebicia się do miejsca w bolidzie F1 wywołuje u mnie mieszane uczucia, bo faworyzowani są ci, którzy mają kilkanaście zer na koncie. Jednakże nawet przez minutę bym się nie zastanawiał, gdyby mi się to miało przytrafić (śmiech). Pojechałbym. Ale... w Polsce to nierealne, żeby znaleźć tylu bogatych sponsorów.

Natalia Kowalska (17 l.), kierowca wyścigowy: Sponsorzy rządzą
- Cały motosport opiera się na pieniądzach i sponsorach. W Toyocie za starty Ralfa Schumachera płaci Panasonic, a gdy Fernando Alonso przechodził do McLarena, też przyprowadził ze sobą sponsora. Prawda jest taka, że tylko kilka teamów może sobie pozwolić na zatrudnienie kierowcy z najwyższej półki i samemu za to płacić. Gdybym miała możliwość testowania F1, a potem wzięcia udziału w wyścigu, to z pewnością bym nie odmówiła. Z takich okazji się nie rezygnuje!

Najnowsze