„Jest zbyt wcześnie, by mówić o potencjalnej współpracy lub jakichkolwiek jej szczegółach” – napisano w oświadczeniu Orlenu. Nikt jednak nie zaprzeczył, że może do niej dojść.
Dlaczego Kubica, talent czystej wody i jeden z najbardziej doświadczonych zawodników F1, musiałby w ogóle zapłacić Williams Racing za możliwość jazdy? Wynika to ze struktury finansowania tego sportu.
Tylko najmocniejsi uczestnicy cyrku F1, związani z producentami aut, mogą sobie pozwolić na kontraktowanie gwiazd i nieoczekiwanie w zamian finansowego zastrzyku. Tymczasem, pod względem budżetu, Williamsa dzieli od czołówki przepaść. Według szacunków niemieckiego magazynu „Auto Bild”, brytyjski team dysponuje na ten sezon 135 milionami euro, podczas gdy takie tuzy jak Mercedes i Ferrari mają ponad trzy razy więcej!
Nic dziwnego, że Williams szuka kierowców, którzy dołożą się do wydatków. Obaj obecni zawodnicy ekipy pojawili się w zespole z konkretnymi pakietami finansowymi: Lance Stroll zapewnił, dzięki swojemu ojcu-miliarderowi, 25 mln dolarów rocznie. Siergiej Sirotkin, poprzez finansujący go rosyjski bank SMP, dorzucił 20 mln. Nawet nowy zawodnik Williamsa w przyszłym sezonie George Russell nie przychodzi z pustymi rękami. Jest podopiecznym Mercedesa, który dostarcza Williamsowi silniki.
Williams chętnie korzystał w przeszłości ze wsparcia państwowych firm, załatwianego przez zawodników. Kiedy w 2011 roku Brytyjczycy zakontraktowali Pastora Maldonado, to nie z tego powodu, że Wenezuelczyk był genialnym kierowcą, ale dlatego, że dzięki protekcji prezydenta kraju Hugo Chaveza dostał wsparcie paliwowego koncernu PDVSA na kwotę 45 mln dolarów rocznie.
To jest droga, którą ma pójść Kubica, choć w jego przypadku chodzi o mniejsze sumy, na poziomie 10 mln dolarów (niespełna 40 mln zł). Czy to dużo? Jeśli się weźmie pod uwagę, że Orlen w ubiegłym roku zarobił na czysto 7 miliardów złotych...