Muszę podziękować komuś na górze

2007-06-14 20:35

Skręcona kostka i siniec na lewej ręce. To jedyne ślady na ciele Roberta Kubicy (22 l.) po straszliwym wypadku w Montrealu.

- Po takim ciężkim wypadku nie ma pan prawie żadnych obrażeń - to cud?

- Nie chcę więcej o tym myśleć. Wszystko źle się zaczęło z tym straszliwym wypadkiem, ale dobrze się skończyło. Kiedy patrzę na te zdjęcia, widzę, że to było rzeczywiście potężne zderzenie. Miałem dużo szczęścia, że trafiłem w mur pod dogodnym kątem. Jestem bardzo szczęśliwy, że siedzę tu bez większych obrażeń.

- Przesuwa się panu przed oczami ten dramat?

- Byłem blisko Jarno Trulliego. Chciałem go wyprzedzić z prawej strony. Był zakręt w lewo, myślałem, że Jarno będzie trzymał się normalnej linii jazdy. Byliśmy bardzo na zewnątrz, nie było więcej miejsca. Potem zetknąłem się z Jarno, straciłem skrzydło. Pofrunęło pod moje auto i straciłem już nad nim kontrolę. Przez coś przeskoczyłem i nagle znalazłem się w powietrzu. To się zdarza, nie można z tego powodu robić nikomu zarzutów.

- Jak to było dalej, gdy już nic nie mógł pan zrobić?

- Wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu myśleć. Mówimy o połowie sekundy. Ręce oderwały się od kierownicy, złapałem się za klatkę piersiową.

- Kiedy do pana dotarło, że pan żyje?

- Gdy leżałem na boku i zobaczyłem obsługę toru. Spróbowałem się ruszyć i zauważyłem, że jestem okay.

- Nie poruszał się pan, stracił też pan przytomność?

- Nie, być może na krótko, gdy wirowałem w powietrzu. Wszystko działo się tak szybko. To nie mogło być długo, bo tak dużo sobie przypominam.

- Dlaczego nie dał pan żadnego znaku?

- Mogło tak wyglądać. Nie mogłem się wtedy poruszać i wszyscy myśleli o najgorszym.

- Przeżył pan przeciążenie o sile 28 G (jego ciało ważyło 28 razy więcej niż normalnie - przyp. Aks). 28 razy większe niż siła przyciągania ziemskiegoÉ

- Myślałem, że dużo większe. Miałem szczęście, że pofrunąłem w powietrze. Przez to uderzenie poszło w całe auto, a nie tylko w przód.

- Pana nogi wystawały nawet z wrakuÉ

- Tak. Niewiarygodne, gdybym był o 15 centymetrów niższy, nie odczuwałbym nawet bólu kostki, nie zostałbym nawet draśnięty. Ale można powiedzieć, że i tak mam szczęście, że siedzę tutaj w jednym kawałku.

- Jak przeżyła ten wypadek pana rodzina w Polsce?

- Każdy, kto to widział, był w szoku. Naturalnie najbardziej bliscy mi ludzie. Ale to jest sport samochodowy. Tego byliśmy i jesteśmy świadomi. Musimy podziękować, że żyję.

- Komu?

- Każdemu, kto jest tam na górze. Nie ma bowiem żadnego innego rozsądnego wytłumaczenia, dlaczego nawet nie złamałem palca. Większych obrażeń mogłem doznać, wchodząc po schodach. Zostałem uwolniony z auta, które pozwoliło mi przeżyć jeden z najgorszych wypadków w historii Formuły 1. Gdyby do tego wypadku doszło w samochodzie Formuły 1 sprzed 10 lat, nie rozmawialibyśmy tutaj. Dlatego dziękuję wszystkim ludziom w FIA, którzy pracują nad poprawą bezpieczeństwa.

- Chce pan startować w niedzielę?

- Ważne, że moja głowa jest w porządku. Nie odczuwa żadnego bólu, głowę mam jasną, mogę się skoncentrować. Tylko moja kostka nie jest w perfekcyjnym stanie. Ale to mi nie przeszkadza. Teraz muszą zdecydować lekarze FIA. Poza tym dzień testowy jest boleśniejszy. Mam nadzieję, że dostanę swoją szansę na Indy. To najlepsza droga do rzeczywistości.

- Nic pan nie mówi o uszkodzeniach blachy?

- W Polsce mówimy, że co cię nie zniszczy, to cię wzmocni. Muszę przemyśleć to doświadczenie i zrozumieć to, co się zdarzyło. Ten wypadek nie pozostawił żadnych śladów w mojej głowie. Gdybym nie ryzykował, powinienem siedzieć w domu. Ale wtedy nie byłbym kierowcą wyścigowym.

Najgorszy start Heidfelda

Partner Roberta Kubicy z BMW Sauber ma swoje powody, by nie lubić toru w Indianapolis. W ubiegłym roku już na pierwszym okrążeniu uczestniczył w groźnie wyglądającym wypadku. - To było moje pierwsze dachowanie w karierze. I mam nadzieję, że ostatnie - mówi Nick Heidfeld (30 l.). - Muszę zapomnieć o wypadku z poprzedniego wyścigu i po prostu jak najlepiej pojechać.

Niemiec dodaje, że trudno jest ustawić bolid na wyścig w USA. - Trzeba znaleźć kompromis między najwyższą szybkością na prostej a dociskiem na zakrętach - tłumaczy.

Ostatni wyścig w USA?

Kontrakt na organizację wyścigu o GP USA obowiązywał tylko do 2006 roku, potem został przedłużony o rok. Co dalej? - Stany Zjednoczone nie są najważniejszym rynkiem dla F1 - mówi Bernie Ecclestone, szef F1 Management. - Nie mamy wielu sponsorów z USA, żadnego amerykańskiego zespołu i tylko jednego kierowcę. Jeśli umowa nie zostanie przedłużona, nie będę tęsknił za tym wyścigiem...

Zupełnie inaczej na niedzielne zawody patrzą dyrektorzy zespołów McLaren Mercedes i BMW. Ich firmy nigdzie poza Niemcami nie sprzedają tylu samochodów, co w USA.

Tor śmierci

Rygorystyczne przepisy bezpieczeństwa sprawiają, że Formuła 1 jest jednym z najbezpieczniejszych sportów na świecie. Niestety, tor w Indianapolis, na którym w niedzielę odbędzie się wyścig o Grand Prix USA, nie spełnia wielu kryteriów.

Bolidy rozwijają tam zabójcze prędkości. Na tym torze jest najdłuższa prosta w całym kalendarzu Formuły 1 (prawie 2 km, maksymalna prędkość - prawie 370 km/godz). Znak charakterystyczny tego obiektu to bardzo długi, nachylony zakręt pokonywany z prędkością 300 kilometrów na godzinę!

Nie ma tam standardowych na innych torach pułapek żwirowych ani band z opon. Tor od trybun oddzielają tylko betonowe bariery. O wypadek jest naprawdę bardzo łatwo. W ciągu blisko stu lat działalności toru w Indianapolis zginęło tam 41 kierowców (11 w Formule 1), a także kilkadziesiąt innych osób - mechaników, pracowników toru oraz kibiców.

Najnowsze