- Pierwsza myśl po ostatniej piłce w finale WTA Finals?
Agnieszka Radwańska: - Ciężko było o jakąkolwiek myśl. Trudno opisać te emocje słowami. Przez pierwsze parę chwil a nawet godzin nie wierzyłam w to, co właśnie się stało. Nie spodziewałam się tego sukcesu. Przecież początek sezonu był ciężki, całe pół roku było słabsze. Potem było coraz lepiej, od turniejów na trawie zaczęły się lepsze wyniki, ale jeszcze parę miesięcy temu nie wierzyłam, że w ogóle w Singapurze zagram.
- Teraz jest pięknie, ale dużo było w tym sezonie bardzo trudnych momentów. Kto wtedy najbardziej ci pomógł?
- Te osoby które siedzą przede mną w pierwszym rzędzie (trener Tomasz Wiktorowski i sparingpartner oraz ukochany Dawid Celt, red.). Byliśmy konsekwentni, robiliśmy swoje i czekaliśmy aż to wszystko w końcu zaskoczy i kliknie. Wreszcie kliknęło.
- Czy w tych trudnych chwilach Dawid Celt miał jakiś sposób, żeby odciągnąć twoje myśli od tych negatywnych rzeczy?
- Dawid właśnie zabierał mnie z powrotem na kort (śmiech). To jest sport i nie da się grać cały czas na najwyższym poziomie. W końcu musi przyjść gorszy moment. Czasem trwa to chwilę, czasem dłużej. Te miesiące były dla mnie faktycznie ciężkie. Na korcie nie czułam się tak dobrze jak teraz. A Dawid zrobił wszystko co w jego mocy, żebym znowu mogła grać swój najlepszy tenis (śmiech).
- Trener Tomasz Wiktorowski w czasie twojego półfinału z Garbine Muguruzą motywował cię słowami, które przejdą do legendy: "Wiem, że cierpisz, ale bez cierpienia nie ma chwały". Pomogło?
- Te słowa na pewno na mnie podziałały, choć gdybym miała powtórzyć co wtedy powiedział, to pewnie by mi się nie udało, bo tych emocji i nerwów było wtedy tak dużo.
- Dużo było tego cierpienia?
- Tak. Im bliżej końca sezonu tym tego cierpienia jest zawsze więcej. Czujemy wszystkie turnieje w nogach i to było widać po tych opatrunkach, plastrach i bandażach. Ale tak jak powiedział Tomek, nic za darmo tutaj się nie dostaje, trzeba swoje wywalczyć mimo zmęczenia, bólu i cierpienia.
- Gdzie boli?
- Łatwiej by mi było powiedzieć, gdzie nie boli. Ale tak naprawdę po tym sukcesie może już boleć wszędzie. To efekt przemęczenia, po kilku tygodniach odpoczynku powinno być wszystko OK.
Zobacz: Agnieszka Radwańska odebrała kluczyki do NOWEGO Lexusa! [ZOBACZ WIDEO i ZDJĘCIA]
- Maria Szarapowa bardzo ci pomogła, wygrywając bez straty seta mecz z Flavią Pennettą. Dzięki temu wyszłaś z grupy. Była okazja, żeby jej podziękować?
- Szczerze mówiąc, Marii nie widziałam już po tym meczu. Najpierw grała swój półfinał, a potem wyjechała i nie miałyśmy okazji porozmawiać. Nie da się ukryć, że mi pomogła.
- Tyle było w czasie tego turnieju krytycznych momentów. Który był najtrudniejszy?
- Ten niesamowity tie-break z Simoną Halep (od 1-5 do 7-5, red.). Gdybym wtedy nie wygrała seta, nie byłoby kolejnych meczów, więc ten moment był kluczowy. Takie tie-breaki rzadko się zdarzają. A przeciwko takiej zawodniczce naprawdę ciężko w tak trudnej sytuacji jeszcze coś zrobić.
- Twój ojciec i pierwszy trener Robert Radwański po tym sukcesie stwierdził, że jedna jaskółka wiosny nie czyni i znów domagał się, żebyś zmieniła trenera. Co ty na to?
- To jest oczywiście cały czas mój ojciec, ale to już mój były trener, z którym od lat tak naprawdę nie mam już nic wspólnego jeżeli chodzi o moją karierę sportową. Zespołu absolutnie nie zmieniam, wszystko zostaje tak jak jest. Mój ojciec niestety mówi dużo, a ja to muszę brać na klatę. Na pewno nie jest to wesołe.
- Jesteś zachrypnięta. To od okrzyków radości, czy przez zmianę strefy czasowej?
- Pewnie złożyło się na to wiele powodów. W Azji byłam 7 tygodni i to był czas ciężkiej pracy i grania praktycznie non stop, nie miałam w ogóle wolnego. Po tych emocjach i całym wysiłku jakoś tak wszystko ze mnie zeszło. Swoje dołożyła klimatyzacja w samolocie. Jeszcze wczoraj w ogóle nie mówiłam. Teraz jest nieco lepiej.
- Czy już zaczęły napływać oferty od Jerzego Janowicza, Łukasza Kubota czy Marcina Matkowskiego - ewentualnych partnerów w grze mieszanej na igrzyskach w Rio?
Kliknij: Agnieszka Radwańska i Dawid Celt CAŁUJĄ SIĘ w Singapurze! [ZDJĘCIE]
- Były już jakieś występne rozmowy. Zaczęły się też żarty, kto powinien być pierwszy w kolejce. Jednak jest jeszcze troszkę czasu na podjęcie tej decyzji. Potem zaczną się już poważniejsze rozważania. Decyzję pewnie podejmę ja z moim zespołem, już przed igrzyskami.
- Czy do Melbourne zabierzesz strój kąpielowy i w razie triumfu w Australian Open wskoczysz do rzeki, tak jak przed laty uczynił to słynny Jim Courier (mistrz AO w latach 1992-93, red.)?
- Strój nie będzie mi potrzebny, bo jak wygram to wskoczę do rzeki w takim stroju, w jakim akurat będę.
- Ostatnio więcej czasu spędzasz w stolicy. Które miejsce jest dla ciebie teraz bardziej domem - Kraków czy Warszawa?
- Ja zawsze powtarzam, że dopóki gram, to w czasie sezonu nigdzie nie mieszkam, tylko pomieszkuję. I nie ma tak naprawdę znaczenia, czy pomieszkuję w Krakowie czy w Warszawie, bo w Polsce spędzam średnio między kolejnymi wyjazdami 3-6 dni. O moim domu będzie można mówić, jak skończę grać.
- I gdzie on wtedy będzie?
- Pewnie tam, gdzie będzie osoba, która siedzi tutaj w pierwszym rzędzie (Dawid Celt, red.).
- Twój przypadek jest podobny do historii Amelie Mauresmo. Francuzka też w 2005 roku, gdy miała 26 lat, wygrała mistrzostwa WTA, a potem poszła za ciosem i w następnym sezonie triumfowała po raz pierwszy w karierze w turniejach wielkoszlemowych.
- Tak, wiem o tym. I mam nadzieję, że uda mi się pójść w ślady Amelie.
- Pod koniec listopada znów zagra pani w pokazowej lidze w Indiach. Jak pani do tego podchodzi?
- To jest zabawa połączona z tenisem. Gra się krótkie sety, a przepisy są śmieszne. Wiadomo, że na korcie zawsze chce się wygrać, ale to jest pokazówka. Traktuje to przede wszystkim jako element przygotowań do sezonu.
- Jak pani skomentuje plotki, że Serena Williams jest w ciąży?
- Plotka goni plotkę i różne rzeczy ludzie wymyślają, żeby mieć dobry materiał. Nie ma co tego komentować.
- Po triumfie w Singapurze świętowałaś z Martiną Navratilovą, która pochwaliła się waszym zdjęciem ze wspólnej kolacji.
- Tak. Fajnie, że się do nas dołączyła. A przy stoliku obok siedziała Petra Kvitova ze swoim zespołem. Razem świętowałyśmy. Petra to bardzo fajna osoba i na korcie i poza nim, ma do wszystkiego zdrowy dystans. Razem napiłyśmy się szampana, gratulując sobie udanego turnieju.