Bieżący sezon w wykonaniu Radwańskiej nie jest szczególnie udany. Najlepsza polska tenisistka zmagała się z wieloma problemami zdrowotnymi i kontuzjami, a to odbiło się na jej formie i słabszych występach. Dlatego też przed startem Wimbledonu nie spodziewaliśmy się po niej fajerwerków. Tymczasem Isia momentami pokazała, że mimo słabszej dyspozycji wciąż należy do światowej czołówki.
Szczególnie imponujące było zwycięstwo z Timeą Bacsinszky w trzeciej rundzie. W kolejnej Radwańska trafiła jednak na swoją zmorę - Swietłanę Kuzniecową - i z Rosjanką nie była już w stanie wygrać. Po dość jednostronnym meczu przegrała 2:6, 4:6 i pożegnała się z Wimbledonem, a po spotkaniu w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" przyznała, że była już nieco zmęczona całym turniejem.
- Ogólnie nie było tragedii. Gorzej tenisowo czułam się na pewno w pierwszym spotkaniu z Janković. Wtedy w ogóle nie miałam pewności uderzeń. Tu już się pojawiła, ale oczywiście fizycznie czułam już turniej. Było tak, jak gdybym do nóg miała przyczepione ciężarki. Gdybym miała w Londynie grać codziennie, to byłaby jakaś abstrakcja. Cała szczęście, że to szlem i walczyłam co dwa dni - powiedziała Radwańska.
Polka była jednak względnie zadowolona ze swojego występu na trawiastych kortach Wimbledonu - Uważam, że czwarta runda w szlemie i przejście pierwszego tygodnia to takie minimum, żeby później myśleć o swoim starcie pozytywnie. Jak już się w niej jest, chce się oczywiście więcej, niezależnie od tego, jakie są aktualne możliwości. Chce się, ale nie zawsze wychodzi - dodała Polka, którą teraz czeka chwila przerwy, a następnie kolejne treningi, które mają jej pomóc w powrocie do formy przed wrześniowym US Open.