- Nie jestem taka sama jak rok temu - powiedziała "Super Expressowi" wicemistrzyni świata. - Nie jeżdżę tak pewnie jak przed upadkiem i mam małe braki techniczne. Ale też jestem znacznie silniejsza niż przedtem, dzięki wymuszonym ćwiczeniom w siłowni. No i formę mam równą jak nigdy. Dzięki tej stabilności jest to najlepszy sezon w mojej karierze.
"Super Express" - Czyżby nie było tego złego, co na dobre by nie wyszło...?
Maja Włoszczowska: - Aż tak to nie (śmiech). Przecież straciłam udział w igrzyskach olimpijskich, a one są tylko raz na cztery lata.
- Czy w wyścigu o mistrzostwo świata zabolała panią operowana noga?
- Bolało mnie tylko serce na mecie. Że znów byłam tak blisko zwycięstwa i że znów zabrakło do niego niewiele. A noga mnie nie bolała. Przyznaję natomiast, że odczuwałam niepewność przed startem.
- A może irytuje panią przypominanie o tamtym upadku?
- To akurat nie. Wprawdzie wszyscy przypominają mi o kontuzji, o której sama dawno zapomniałam, ale prawdą jest, że rok temu zastanawiałam się, czy w ogóle wrócę do uprawiania sportu.
- Kto może się podpisać pod pani obecnym sukcesem?
- Taktykę opracowałam sama. Nie mam teraz stałego trenera, odkąd Marek Galiński objął kadrę Rosji. Teraz Rosjanki korzystają z jego wskazówek. Ja zaś przygotowuję się według jego programu wypracowanego przed igrzyskami w Londynie. Nadal jestem z nim w kontakcie, ale głównie przez pocztę elektroniczną.
- Nie obrazi się pani, jeśli nazwiemy panią bohaterką?
- A proszę bardzo. Nie mam nic przeciwko temu. To miłe.