SYLWETKI ZAGINIONYCH HIMALAISTÓW: Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka
Gdy w Polsce wybuchła euforia po historycznym zdobyciu Broad Peak w Himalajach (Polacy jako pierwsi zdobyli go zimą), tam, na górze, na wysokości ponad 8 tys. m trwała walka o przetrwanie. Czterech bohaterskich wspinaczy schodziło ze zdobytego szczytu. Po drodze coś musiało się wydarzyć. Do obozu na wysokości 7400 m dotarło tylko dwóch: Adam Bielecki (30 l.) i Artur Małek (34 l.).
Dlaczego Tomek Kowalski i Maciej Berbeka zostali w tyle? - Tomek nie miał siły iść, został na przełęczy - mówi Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy. Nie mógł zrobić nawet kroku. Prawdopodobnie Maciek Berbeka spadł w szczelinę, próbując uratować kolegę.
- Maciek nigdy nie zostawiłby kolegi w górach. Analizujemy zapisy rozmów godzina po godzinie i prawdopodobnie wynika z nich, że czekał na kolegę, który nie miał siły iść - mówi Ryszard Gajewski (59 l.), himalaista i przyjaciel Maćka. Wielokrotnie wspólnie się wspinali. Jednak o dramacie, który rozegrał się podczas schodzenia z Broad Peak, nigdy się nie dowiemy. Strzępy informacji, które dochodzą, są wstrząsające. Schodzili całą noc w temperaturze -35 stopni. Nie mieli namiotów, a odcinek, który można przejść w godzinę, pokonywali przez 8 godzin.
- Może ta góra była przeznaczona dla niego? - powiedział dla RMF24.pl Leszek Cichy (62 l.), himalaista, kolega zaginionego. I zapewne ma rację. 25 lat temu, dokładnie 6 marca, Maćkowi zabrakło 12 metrów do zdobycia Broad Peak. Wtedy zawrócił, ale pamiętał o niewyrównanym rachunku...
Góry zabiły też jego ojca. Krzysztof Berbeka zginął w Alpach, gdy Maciek miał zaledwie 10 lat. Odpadł z półki skalnej. Zmarł w szpitalu w Szwajcarii.
Góry zabrały również ojca Macieja Berbeki
Krzysztof Berbeka (+34 l.) zginął tragicznie w Alpach w 1964 r. Podczas zejścia z Dent d'Herens odpadł z półki skalnej. Zmarł po kilku dniach w szpitalu w Zurychu na skutek obrażeń poniesionych podczas upadku. Został pochowany w Zakopanem na cmentarzu przy ul. Nowotarskiej. Jest patronem Grupy Podhalańskiej GOPR.
Tomasz Kozłowski (43 l.), psycholog, specjalista ds. interwencji kryzysowej: To pokonywanie własnych słabości
Gdy ludzie idą w niebezpieczne góry, mogą nimi kierować dwojakiego rodzaju motywacje. Po pierwsze, wewnętrzne - pokonywanie własnych słabości i lęków, sprawdzanie siebie. Drugi rodzaj motywacji to te zewnętrzne, czyli chęć przynależności grupowej, w tym przypadku bycia w grupie himalaistów, oraz pokonywanie stawianych przez nią barier. Sam jestem skoczkiem spadochronowym i wiem, że sporty ekstremalne przyciągają ludzi z określonym rodzajem charakteru, ale to także coś więcej niż tylko pokonanie określonej liczby kilometrów. Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć. To spotkanie z samym sobą tu i teraz, a radość, jaką dają te sporty, jest ogromna.