"Super Express": - Jak kontuzjowana noga?
Maja Włoszczowska: - Goi się. Pomału, ale się goi. To poważna kontuzja, dla mnie strasznie uciążliwa. Dla człowieka, który cały czas miał dużo ruchu, takie siedzenie na tyłku z wielkim usztywniaczem na nodze jest trudne do wytrzymania. A niestety jestem do tego zmuszona, bo jak tylko się trochę poruszam, to noga protestuje i boli.
- Lekarze monitorują postępy w procesie gojenia się uszkodzonych kości i więzadeł?
- Tak, jestem w stałym kontakcie z lekarzem. Wkrótce udam się do kliniki Galen w Bieruniu i najprawdopodobniej przejdę zabieg zespolenia kości, a potem wzmocnienia więzadeł.
- Są już wstępne prognozy, kiedy zobaczymy panią znowu na kolarskich trasach?
- W tym sezonie już się ścigać na pewno nie będę. Starty zacznę dopiero na początku nowego.
- Rozpacz, że nie powalczy pani o medal, z dnia na dzień maleje?
- Zdecydowanie ta rozpacz rośnie. Jest mi bardzo przykro, jak patrzę, gdy koleżanki i koledzy z reprezentacji Polski walczą o medale. Tak bardzo chciałabym być na ich miejscu. Mówi się, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. I ze mną po przyjeździe do Londynu właśnie tak jest. Jak oczy patrzą na to wszystko, to serce płacze.
- W sobotę kolarki górskie powalczą o medale. Czy Paula Gorycka i Ola Dawidowicz mają szansę dojechać na podium?
- O medal będzie ciężko, ale myślę, że dziewczyny stać na sprawienie niespodzianki. Trzymam za nie kciuki.