Po środowej wpadce w Toronto piłkarze Red Bulls Nowy Jork chcieli jak najszybciej udowodnić, że był to tylko wypadek przy pracy. W niedzielnym meczu z Philadelphią Union zacieranie złego wrażenia zajęło im zaledwie 7 sekund, bo tyle potrzebował Mike Grella, aby otworzyć wynik spotkania. Pomocnik Red Bulls przejął podanie rozpoczynającego grę od środka pola Cristiana Maidany, pognał na bramkę Union i po rykoszecie (piłka odbiła się od nogi obrońcy) trafił do siatki Andrew Blake'a. Grella ustanowił także nowy rekord MLS pod względem najszybciej strzelonego gola. Co ciekawe wcześniej rekordzistą był inny piłkarz Red Bulls Tim Cahill, który dwa lata temu strzelił gola w 8. sekundzie meczu z Houston Dynamo.
Red Bulls - jak to mają w zwyczaju - nie spoczęli na laurach tylko wciąż nacierali na bramkę Union. Efektem były jeszcze trzy gole strzelone przed przerwą. W 4.min swoją 16. bramkę w sezonie zdobył Bradley Wright-Phillips (w dwa lata strzelił ich 43 i jest to najlepszy wynik w MLS), w 17. drugą bramkę dołożył Grella. Na minutę przed przerwą najładniejszego gola zdobył Kemar Lawrence. Reprezentant Jamajki trafił co prawda do pustej bramki, ale akcja poprzedzająca to wydarzenie była doprawdy palce lizać.
Znokautowani Union doczołgali się do przerwy, podczas której dostali sporą burę od swojego szkoleniowca Jima Curtina. Na boisku pojawił się ofensywnie grający Fernando Aristeguieta, a Ethan White zastąpił żenująco słabego Stevena Vitorię. Zmiany pomogły, bo Union prezentowali się dużo lepiej i oprócz bramki ex-Red Bulla Sebastiana Le Toux w 55.min stworzyli jeszcze kilka dogodnych okazji. Na przeszkodzie stanął jednak Luis Robles, który w świetnym stylu obronił uderzenia Aristeguiety z woleja i Erica Ayuka głową i ustanowił klubowy rekord w ilości zwycięstw. Golkiper miejscowych ma ich na koncie 49 i w klubowej tabeli wyprzedził właśnie legendę amerykańskiego soccera Tony Meolę.
Red Bulls wygrali po raz 17. w sezonie (wyrównany rekord) i 12. u siebie (nowy rekord). Trzy punkty zapewniły im tytuł Mistrza MLS East oraz miejsce w przyszłorocznej Lidze Mistrzów CONCACAF. Wciąż prowadzą też w walce o Supporters' Shield, ale 57 punktów mają też FC Dallas. Podopieczni Oscara Parejy dzięki bramce Davida Texeiry ograli na wyjeździe Real Salt Lake 1:0 i również zanotowali swoje 17. zwycięstwo w 2015. O tym kto sięgnie po to prestiżowe trofeum przekonamy się za tydzień. Teoretycznie łatwiejsze zadanie mają Byki, bo grają na wyjeździe z Fire, którzy nie grają już o nic (w niedzielę ulegli DC United aż 0:4). Ekipa z Teksasu gra u siebie, ale ich przeciwnikiem będą San Jose Earthquakes, którzy mimo sobotniej wygranej 1:0 nad Sportingiem Kansas City wciąż nie mogą być pewni awansu do playoffs.
Kanada w komplecie w playoffs, Giovinco Królem Strzelców
Pewni awansu do rundy pucharowej MLS mogą być za to gracze Montrealu Impact, którzy wygrali w Bostonie z Revolution 1:0 i w fazie pucharowej dołączą do pozostałych dwóch kanadyjskich drużyn (Toronto FC i Vancouver Whitecaps wywalczyły awans wcześniej). Złotą bramkę dla Impactu po fenomenalnej indywidualnej akcji i jeszcze lepszym strzale zdobył Argentyńczyk Ignacio Piatti. Gospodarze spadli z 3. na 6. miejsce, ale dzięki lepszemu stosunkowi bramek mogą raczej spać spokojnie, bo nawet gdyby w następnej kolejce ulegli w Nowym Jorku FC to ich bezpośredni rywal do awansu Orlando City SC musiałby pokonać Union w Philadelphii różnicą... siedmiu goli. Mimo wszystko forma Lwów zasługuje na najwyższe uznanie, bo podopieczni Adriana Heatha pokonali w piątek NYC FC 2:1 i było to ich 5. zwycięstwo z rzędu. Świetnie spisał się posiadacz najlepszego strzeleckiego wyczynu wśród pierwszoroczniaków Cyle Larin, który strzelił dwa gole i w tabeli snajperów doszusował do Davida Villi. Obaj gracze mają na koncie po 17 bramek.
Swojego dorobku bramkowego nie poprawili natomiast najskuteczniejsi gracze MLS w tym sezonie: Sebastian Giovinco (Toronto FC) i Kei Kamara (Columbus Crew). W bezpośrednim pojedynku pomiędzy tym piłkarzami padł remis i licznik wciąż stoi na 22, ale lepszy humor miał w sobotę Kamara, którego koledzy ostatecznie ograli Giovinco i spółkę 2:0. Wśród gospodarzy zabrakło kontuzjowanego Damiena Perquisa i pauzującego za czerwoną kartkę Jozy Altidore. Na pocieszenie Włochowi pozostał fakt, że rozstrzygnął na swoją korzyść walkę o koronę Króla Strzelców, bo ma więcej asyst niż reprezentant Sierra Leone, który w ostatniej kolejce nie wystąpi z powodu kumulacji żółtych kartek.
Houston bez awansu, co z Galaxy?
Teoretycznie szanse na pierwsze miejsce w klasyfikacji snajperów ma jeszcze Robbie Keane z LA Galaxy, który w niedzielę trafił dwa razy do siatki Portland Timbers i powiększył swój dorobek do 19. bramek. To oznacza, że, aby wyprzedzić Giovinco (którego Toronto gra w ostatniej kolejce na wyjeździe z Montrealem), musiałby zdobyć przynajmniej cztery gole w wyjazdowej potyczce ekipy Bruce'a Areny ze Sportingiem Kansas City. Jest to naprawdę mało prawdopodobne, bo forma kalifornijczyków jest daleka od ideału. W niedzielę ich słabość obnażyli Timbers, którzy wygrali na StubHub Center aż 5:2. Dwie bramki dla gości zdobył Nigeryjczyk Fanendo Adi, który z 15. bramkami jest najlepszym strzelcem Timbers w tym roku. Jeśli Portland awansują do playoffs stanie się to w dużej mierze właśnie dzięki byłemu uczestnikowi Ligi Mistrzów z FC Copenhagen.
Dużo lepiej spisała się druga drużyna z Kalifornii San Jose Earthquakes, która dzięki bramce Anibala Godoy'a (z podania Chrisa Wondolowskiego) ograła Sporting u siebie 1:0 i wciąż kurczowo trzyma się szóstej lokaty w West Conference. Ich sytuacja nie jest jednak najlepsza, bo w ostatniej kolejce Wondo-Boy i spółka jadą do Dallas (które nie odpuści walki o Supporters' Shield), a Timbers podejmują u siebie najgorszych na Zachodzie i nie walczących już o nic Colorado Rapids.
Pasjonujący Decision Day
Walka o trzy ostatnie miejsca w playoffs zapowiada się więc pasjonująco i nie można wykluczyć, że zabraknie w nich Clinta Dempsey i Oby Martinsa, których Sounders zremisowali w niedzielę w Houston 1:1. Ten wynik oznaczał koniec marzeń Dynamo o playoffs i sprawił, że Sounders - obecnie czwarta lokata i tylko jeden punkt przewagi nad San Jose i Portland - muszą wygrać swój ostatni mecz z Realem Salt Lake. Na ich korzyść przemawia fakt, że spotkanie to odbędzie się na CenturyLink Field w Seattle przy niewątpliwie ponad 50-tys, żywiołowo dopingującej publiczności.
W przypadku zwycięstwa Sounders mogą także awansować na drugie miejsce na Zachodzie, które dałoby im wolny los w pierwszej rundzie playoffs. Aby tak się stało zarówno Galaxy jak i Whitecaps (grają u siebie z Houston) musiałyby jednak przegrać swoje spotkania. W każdym z meczów ostatniej kolejki, którą w MLS nazwano #DecisionDay, jest więc o co walczyć. Tej kolejki nie można przegapić!
Zestaw par 34. kolejki (w nawiasie stawka spotkania):
Niedziela, 25 października:
17:00:
Columbus Crew - DC United (dla obu drużyn wolny los w 1. rundzie playoffs na Wschodzie)
Montreal Impact - Toronto FC (wolny los w 1. rundzie playoffs na Wschodzie dla Toronto, Giovinco walczy o Króla Strzelców)
New York City FC - New England Rev. (Revs potrzebują punktu, aby zapewnić sobie awans do playoffs)
Philadelphia Union - Orlando City (Orlando musi wygrać wysoko i liczyć na wysoką porażkę Revs, aby awansować do playoffs)
19:00:
Chicago Fire - New York Red Bulls (Red Bulls walczą o Supporters' Shield)
FC Dallas - San Jose Earthquakes (gospodarze walczą o Supporters' Shield, goście o awans do playoffs)
Portland Timbers - Colorado Rapids (Timbers walczą o playoffs)
Seattle Sounders FC - Real Salt Lake (Sounders walczą o playoffs / wolny los w 1. rundzie)
Sporting Kansas City - LA Galaxy (Sporting walczy o playoffs, Galaxy o wolny los w 1. rundzie)
Vancouver Whitecaps - Houston Dynamo (Whitecaps walczą o wolny los w 1. rundzie)
Tekst: Tomek Moczerniuk
Red Bulls blisko patery, NYC FC gorsi od Lwów
W przedostatniej kolejce MLS Montreal Impact wygrał w Bostonie z Revolution 1:0, dzięki czemu znamy skład playoffs na Wschodzie. Poznaliśmy także mistrzów obu konferencji: na Wschodzie prymat przypadł w udziale Red Bulls, a na Zachodzie FC Dallas. Szanse na Supporters' Shield stracili Galaxy, którzy przegrali w Los Angeles z Portland Timbers aż 2:5. W ostatniej kolejce - tzw. Decision Day - każdy mecz będzie o sporą stawkę: o ostatnie miejsca w fazie pucharowej, paterę Supporters' Shield, a także wolny los w pierwszej rundzie playoffs.