Amerykanin zrehabilitował się za spóźnienie, przez które odwołany został mecz Unibaksu z Unią tydzień temu.
"Super Express": - To spóźnienie sprzed tygodnia tak cię zmobilizowało do superjazdy?
Greg Hancock: - Byłem maksymalnie zmobilizowany, bo jeździliśmy jeden z najważniejszych i najtrudniejszych meczów sezonu. Ale nie powiedziałbym, że mecz odwołany z powodu mojego opóźnienia tak mnie nakręcił. Zawsze może być lepiej, jestem trochę zły na siebie za przegrany ostatni bieg.
- Miałeś do siebie pretensje o to spóźnienie?
- Przecież to nie moja wina, tylko linii lotniczych, które mi odwołały samolot. Jak miałem zdążyć na stadion? Tak naprawdę to wszyscy odchorowaliśmy tę sytuację. Winne są głównie skomplikowane przepisy w polskiej Ekstralidze. Kiedy tłumy kibiców są na trybunach, a telewizja szykuje się do transmisji, mecz powinien być rozegrany.
- Całej awantury by nie było, gdybyś szybciej biegał. Kilkaset metrów do stadionu biegłeś za wolno.
- Z moich obliczeń wynika, że jestem o jakieś 4 minuty za wolny (śmiech). To dużo, muszę potrenować. Pocieszam się jednak tym, że choć może i wolno biegam, ale szybki jestem na motocyklu.
- Podczas niedzielnej powtórki w Toruniu zostałeś wygwizdany przez kibiców.
- Spodziewałem się tego. Kibice byli wściekli za sytuację sprzed tygodnia i we mnie znaleźli kozła ofiarnego. Uważają, że to ja i Unia Tarnów jesteśmy winni całego zamieszania. Mają prawo do swojej opinii.
- W finale zmierzycie się ze Stalą Gorzów. Kto będzie faworytem?
- Niezwykle ciężko jest go wskazać. Wygraliśmy wprawdzie rundę zasadniczą, ale w play-offach gorzowianie się rozkręcili. Ja cieszę się z kolejnego starcia z Tomaszem Gollobem, ale Stal ma też innych świetnych zawodników: Iversena, Zagara czy Jepsena Jensena. Będzie ciekawie.