Żużel, DPŚ. Jarosław Hampel: - Wygrałem z bólem i rywalami WYWIAD

2011-07-19 4:00

Jarosław Hampel (29 l.) był - obok Tomasza Golloba (40 l.) - naszym bohaterem w finale Drużynowego Pucharu Świata w Gorzowie Wielkopolskim. "Mały" zdobył 11 punktów, pokazał wielki hart ducha, po poważnym upadku na początku zawodów przypieczętował sukces biało-czerwonych, wygrywając w przedostatnim biegu z australijskim dżokerem Holderem.

- Po raz trzeci z rzędu zdobyliście złoto. Dominujecie w żużlu tak, jak w piłce nożnej reprezentacja Hiszpanii...
Jarosław Hampel: - Rzeczywiście, dobre porównanie. Na pewno cieszymy się ze złota tak samo, jak oni. Musimy jednak uważać, bo to nie jest tak, że na Polaków nie ma mocnych. W Gorzowie startowały cztery wyrównane zespoły. Wygraliśmy, bo w końcówce pokazaliśmy siłę naszych polskich charakterów.

- Co się z wami działo na początku?
- Byliśmy trochę pogubieni sprzętowo. Każdy jechał wolniej od rywali i słabiej startowaliśmy. Jednak potem zaskoczyliśmy wszystkich, bo z tego głębokiego dołu skoczyliśmy od razu na wysoki pułap.

- Zanim to się stało, było chyba trochę nerwowo?
- Właśnie nie! Żadnej nerwowości. Tylko parę słów ze strony trenera, typu: "Do roboty". Uświadomił nam, że cały czas liczymy się w rywalizacji o złoto. Każdy wziął to sobie do serca, potem wsiadaliśmy na motocykle i gnaliśmy do przodu.

- To właśnie ty zwycięstwem w 24. biegu zapewniłeś Polsce złoto. Gdybyś przegrał z Holderem, marzenia o tytule mogłyby prysnąć...
- Byłoby tragicznie. To był jeden z trudniejszych wyścigów w moim życiu. Wyjeżdżając, doskonale wiedziałem, co zrobić, aby odetchnąć z ulgą na mecie. Musiałem wszystko wykonać perfekcyjnie: stanąć w dobrym miejscu na polu startowym, dobrze wystartować i rozegrać pierwszy łuk, wybrać najlepsze ścieżki jazdy... Nie mogłem popełnić najmniejszego błędu.

- Potem był szał radości...
- Nie znam słów, które mogłyby to opisać. Wygrałem, a po chwili widziałem tych ludzi szalejących na trybunach i kolegów z zespołu pędzących w moim kierunku. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.

- Mało jednak brakowało, abyś nie wystąpił w tym biegu, wcześniej miałeś groźny upadek...
- Kiedy wywróciłem się, jeden z lekarzy podbiegł do mnie i zapytał: "Boli cię?". Odpowiedziałem, że bardzo. Na to lekarz: "To dobrze, znaczy, że żyjesz". Ale wypadek wybił mnie z rytmu, mocno się poobijałem. Przez całe zawody bardzo bolała mnie prawa ręka i lewa strona biodra. Musiałem też lekko przyłożyć głową w tor, bo byłem trochę zakręcony. Potrzebowałem dłuższego czasu, żeby znów dojść do siebie. Pomimo bólu jechałem cały czas do przodu. I dojechałem (śmiech).

Najnowsze