Gortat i spółka wygrali po dogrywce 121:116. Choć „Wojownicy” grali bez największej gwiazdy, Stephena Curry'ego, narzekającego na bóle pachwiny, to nadal byli wielkimi faworytami tej konfrontacji. Do tej pory przegrali w sezonie dwa mecze z trzynastu. Twarda gra Clippers dała im sukces, a polski koszykarz też miał powody do zadowolenia.
Łodzianin po raz pierwszy w tym sezonie przekroczył dwucyfrową zdobycz punktową. Zaliczył 12 pkt i 6 zbiórek, wychodząc do gry od pierwszej minuty. Trafił 4 z 5 rzutów z gry i wszystkie 4 wolne.
Już w jednej z pierwszych akcji zaliczył asystę. Pod koniec trzeciej kwarty zszedł z parkietu i już na niego nie powrócił, ale takie spotkania jak to muszą podbudować polskiego gracza, który mógł się spodziewać, że jego rola w ekipie z Kalifornii będzie maleć. Jak widać, Gortat wciąż może coś dać zespołowi i trener Doc Rivers nie ma powodów, by z tego nie skorzystać.