Prokom ostatecznie przegrał, ale zaledwie 79:83. A przecież przed meczem nikt nie dawał gdyńskim koszykarzom szans na nawiązanie walki. Gdy przed rokiem starli się z Olympiakosem w fazie TOP 16 Euroligi, ulegli wyraźnie 25 i 13 punktami.
Przeczytaj koniecznie: Gortat znalazł wielką miłość
Jednak tym razem w słynnej Hali Pokoju i Przyjaźni w Pireusie, w której grecka publiczność nie ma litości dla przyjezdnych, gdynianie pokazali wielki charakter. Rozpoczęli od prowadzenia 11:0, a jeszcze minutę przed finałowym gwizdkiem było tylko 80:78 dla miejscowych. W ostatnich akcjach popełniliśmy jednak błędy i nie udało się sensacyjnie wygrać pierwszego meczu ćwierćfinałowego.
- Udowodniliśmy, że jesteśmy dobrym zespołem i nie satysfakcjonuje nas sam awans do ćwierćfinału - mówił po meczu gwiazdor Prokomu i były gracz Olympiakosu Qyntel Woods (29 l.), który zaliczył "double-double" - 23 pkt i 11 zbiórek.
Patrz też: Tylko w "SE" największa gwiazda żeńskiej koszykówki Diana Taurasi: Mówią na mnie Jordan (w spódnicy)
- Sprawiliśmy kłopoty tak wielkiemu zespołowi, jak Olympiakos. Gdyby nie straty w końcówce, mieliśmy nawet szansę na dogrywkę - cieszył się Woods.
Drugie spotkanie dziś w Pireusie. W tej fazie gra się do trzech zwycięstw. Gdyby mistrzom Polski udało się raz pokonać europejskiego giganta w jego hali, mieliby nawet szansę zakończyć rywalizację u siebie w przyszłym tygodniu.
- W czwartek zagramy najlepiej jak umiemy - zapowiada trener Prokomu, Tomas Pacesas (39 l.). Jego zespół pokonywał już w tym sezonie takie potęgi, jak Real Madryt i CSKA Moskwa, czemu nie miałby zaskoczyć kolejnego hegemona?