"Super Express": - Pamięta pani jakiś szczególny prezent urodzinowy z przeszłości?
Katarzyna Kłys: - Odkąd uprawiam sport, urodziny zwykle wypadały przed lub po mistrzostwach Europy, więc superprezentem dla mnie były medale. Będę robiła wszystko, żeby na koniec wzbogacić kolekcję.
- Pewnie ten występ ma charakter szczególny?
- Wyjątkowy, bo ostatni. Ale podchodzę do niego spokojnie. Nie napinam się, że muszę coś pokazać. Lata napinania się już minęły. Kończę karierę, bo organizm czuje już wiek, bo coraz trudniej o mobilizację, a i organizacja wyjazdów na zgrupowania z trzyletnim synem wymaga sporo zabiegów. Planuję też powiększenie rodziny.
- Na ile uprawianie judo zmieniło pani osobowość?
- Chyba nie zmieniło. Zaczęłam jako dziecko. Nieobecność na treningu była dla mnie największą karą. Tak jest i dzisiaj.
- Lata na macie mogły kosztować jednak sporo zdrowia.
- Dookoła pełno jest złamań, zerwań, innych kontuzji. Nawet mąż przeszedł pięciokrotną rekonstrukcję jednej z nóg. A ja? Ot, dwie artroskopie stawów i tyle. "Kalafiorów" na uszach nie mam, a palce nie są powykrzywiane. Uchowałam się.