Nowy minister Andrzej Biernat nie urwał się z choinki, ma kierunkowe wykształcenie i dojście do premiera, dobrze gra w gałę. Zapewne zrobi wszystko, aby budżet polskiego sportu przywrócić do stanów średnich, bo dziś jest w depresji. Adam Nawałka musi przemawiać innym językiem niż jego poprzednicy. Nowy minister nie kupi kitu-bajeru.
Piłkarz Klich domaga się zakazów stadionowych dla niezadowolonych kibiców reprezentacji, a w Radomiu sfrustrowani widzowie nawtykali "ulubieńcom" i wyszli ze stadionu w przerwie. Futbol rzeczywiście jak teatr. W Starym Teatrze publiczność wybuczała aktorów, gdyż nie podoba się jej dyrektor Klata (mnie też, ale nie buczę w teatrze). Wspaniały artysta Lech Ordon postanowił opuścić salę w przerwie fatalnej inscenizacji "Irydiona" w Polskim. Próbowała go powstrzymać szatniarka, twierdząc, że drugi akt jest lepszy. Gdyby tak na meczach naszej reprezentacji: po fatalnej pierwszej przychodzi cudowna druga połowa i gole w dogrywce...
Przeczytaj koniecznie: Krzysztof Biegun dla SE i gwizdek24.pl: Chodziłem do kościoła z Tomkiem Adamkiem
Polska zajmuje "zaszczytne" trzecie miejsce pod względem liczby incydentów na meczach UEFA, wyżej od nas już tylko Serbia i Chorwacja. Na szczęście wyróżniono nas za postęp w dostępności stadionów dla osób niepełnosprawnych. Ludzie na wózkach i o kulach, niedowidzący lub niesłyszący to wspaniali kibice. Nie chcą specjalnego traktowania, wystarczy dostępność obiektów sportowych, bez upokarzających schodów i barier. Zdaniem organizacji CAFE Polska uczyniła w minionych latach milowy krok w tej dziedzinie. Ale do Anglii, gdzie klubowy bus dowozi niepełnosprawnych kibiców na stadion, trochę nam jeszcze brakuje.
Skoro w polskiej lidze brak indywidualności na boisku, poszukajmy w prezesowskich gabinetach. Bez Józefa Wojciechowskiego ("Józek, wróć" - skandują na Konwiktorskiej w Warszawie) zrobiło się szaro jak teraz za oknem. Bogusław Leśnodorski z Legii i Radosław Osuch z Zawiszy próbują ożywić towarzystwo, ale do Jesusa Gila, Berlusconiego czy choćby JW trochę im brakuje. Lukę próbują wypełnić gadający trenerzy. Zaniedbują przez to robotę, za którą biorą niemałe pieniądze. A gdy już zamienią się w telewizyjnych ekspertów, to szkoda słuchać, aż korci piwo w lodówce. "Literaci do piór" - grzmiał Gomułka w 1968 roku. "Trenerzy do piłkarzy" - chciałoby się zawołać dzisiaj.