Tomasz Bielecki: Mistrzowie w cieplarni nie rosną

2011-09-05 2:59

Po lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Daegu rozległo się ciche „Polacy, nic się nie stało...” Ale to głupawy zaśpiew, bo właśnie stało się. Stało się oczywiste, że cieplarniany wychów mistrzów nie zdaje egzaminu.

„Cieplarnia” nazywa się Klub Londyn i umieszczono w niej wszystkich medalistów poprzednich MŚ w Berlinie. W klubie jest mnóstwo pieniędzy, bo PZLA postanowiło „zaoszczędzić” na szkoleniu juniorów, czyli na przyszłości swojej dyscypliny.

Asy latają biznes-klasą, śpią w puchu i dysponują budżetem około 5,5 miliona złotych. Wszystko dla perspektywy zdobycia medali w Londynie. Ale okazało się, że „cieplarnia” marnie wychowuje mistrzów.

W Daegu kompletnie zawiedli Ziółkowski, Majewski, Małachowski, Rogowska, Pyrek – ci, na których liczono jako pewniaków. Resztki opinii uratował im cud-natury Paweł Wojciechowski. Gdyby nie fenomenalny talent młodego tyczkarza, klęska polskiej lekkiej atletyki na mistrzostwach świata byłaby totalna.

Trudno tu mówić o pechu, jakim było zajęcie aż pięciu czwartych miejsc, czasem „o włos” od medalu, bo - na przykład - gdyby nie katastrofa amerykańskiej sztafety, to nasi na czwartym miejscu też by nie dobiegli. Trudno wszystko zwalać na badania krwi, które zatrzymały nie jeden „system wspomagania”. Trzeba powiedzieć wprost – zawiódł system szkolenia.

Nie wiem, czy w ciągu roku dzielącego nas od londyńskich igrzysk da się go naprawić, ale spróbować trzeba. Bo widok naszych mistrzów lądujących w stylu disneyowskiego psa Pluto, to obrazek żałosny, który nikogo nie śmieszy.

Najnowsze