Zbigniew Wilk - jak pięciu innych kolegów - zginął na miejscu – przed budynkiem kotłowni na terenie kopalni (trzy pozostałe zmarły w szpitalu, w wyniku ran po postrzałach z broni maszynowej). - To, że Zbyszek znalazł się wśród strajkujących, nie było przypadkiem. Miał swoje zasady, o które potrafił walczyć – mówi nam Paweł Wawoczny, który z zamordowanym górnikiem zasiadał w jednej piłkarskiej szatni: obaj byli piłkarzami katowickiego Rozwoju. - Był twardym obrońcą. Nie odstawiał nogi ani... głowy – dodaje.
Tragedia w kopalni Wujek. Piłkarz jedną z dziewięciu ofiar
- Świat mi się zawalił... - wspomina Magdalena Pelc, młodsza siostra Zbigniewa Wilka, przywołując dramatyczną boiskową kontuzję brata. - W walce o górną piłkę zderzył się głową z jednym z rywali. Z murawy znoszono go na noszach. Kiedy zniknął w tunelu prowadzącym do szatni, popłakałam się na trybunach.
Po kilku dniach spędzonych w szpitalu, Wilk pojawił się ponownie w szatni Rozwoju. - Widok był... kosmiczny. Na głowie opaska, połączona z wystającym z policzka metalowym prętem, dzięki któremu lekarze „prostowali” mu wgniecioną kość twarzy – Paweł Wawoczny potwierdza autentyczność obrazu przechowanego w pamięci pani Magdaleny.
Parę lat później Zbigniew Wilk za swój heroizm – już nie boiskowy, ale życiowy - zapłacił cenę najwyższą. W przeddzień masakry odbył ostatnią rozmowę telefoniczną z żoną, pracującą jako pielęgniarka w szpitalu w Katowicach-Ochojcu. „Zobacz, cała Polska walczy, a ja mam stchórzyć?” - powiedział jej, gdy namawiała go do rezygnacji ze strajku. I pozostał z kolegami na posterunku nawet wtedy, gdy dotarła do nich informacja zza kopalnianego płotu, którą potem poeta ujął w słowa „Idą pancry na Wujek”...
- Wydawało mi się wtedy, że nie da się tego przeżyć... - pani Magdalena wraca pamięcią do chwili, w której – mimo cenzury nałożonej przez wojskowe władze – dotarła do niej informacja o śmierci brata. Tragizm sytuacji podkreśla fakt, że w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia stanąć miała na ślubnym kobiercu, a Zbigniew miał być jej świadkiem podczas ceremonii. Tymczasem pięć dni wcześniej w Katowicach-Piotrowicach, pod czujnym okiem bezpieki, odbył się jego pogrzeb...
Ślubu siostry nie odwołano. - „Twój brat nie chciałby cię widzieć w czarnej sukience” - powiedział mi ksiądz, który poprowadził całą uroczystość – wspomina Magdalena Pelc. Przez kolejne cztery dekady pielęgnowała pamięć o ofierze „Dziewięciu z Wujka”, choć przecież do końca PRL tego typu działalność postrzegana była przez ówczesne władze jako wywrotowa. - W każdą rocznicę tragedii rodziny poległych spotykały się przed kopalnią, w miejscu, gdzie dziś stoi pomnik. I przez wiele lat, do czasu zmiany ustrojowej, milicja spisywała uczestników tych spotkań – mówi.
Dziś na terenie dawnej kopalni działa „Śląskie Centrum Wolności i Solidarności”, a po muzeum poświęconemu poległym oprowadzają zwiedzających uczestnicy strajku sprzed 41 lat. Przed rodzinnym domem Zbigniewa Wilka w Dziergówce – już tam kopał piłkę w lokalnym LZS-ie i stamtąd przyjechał na Śląsk jako 14-latek, podejmując naukę w szkole górniczej – stoi pomnik w formie bryły węgla, z inskrypcją: „Tu mieszkał Zbigniew Wilk, górnik zastrzelony w kopalni Wujek”.
Zarówno w jego rodzinnych stronach, jak i w Katowicach od kilku lat organizowane są biegi poświęcone pamięci poległych górników oraz turnieje piłkarskie dla dzieci. Nie zaginęła też tradycja futbolowa w rodzinie Wilków. Jakub i Szymon, wnukowie Jana, brata poległego Zbigniewa, kopią piłkę w juniorskich drużynach GKS-u Katowice i Wisły Kraków.
Masakra na KWK Wujek to największa zbrodnia stanu wojennego. Bezpośredni wykonawcy ponad ćwierć wieku później doczekali się sądowego wyroku za strzały do górników. Do odpowiedzialności nigdy nie zostali natomiast pociągnięci ówcześni przywódcy kraju.