Rafał Sonik po wygraniu Rajdu Dakar: To jest piekło

2015-01-22 8:48

Do czterech razy sztuka. Krakowski biznesmen Rafał Sonik (49 l.) trzy razy był na podium w rywalizacji quadowców w Rajdzie Dakar. Ale dopiero za czwartym razem udało mu się wygrać. - Spełniło się moje marzenie - mówił dziennikarzom po powrocie do Polski.

Tragiczny początek nie zapowiadał jednak szczęśliwego zakończenia. Śmierć motocyklisty Michała Hernika (39 l.), który zmarł z wycieńczenia na trzecim etapie, wstrząsnęła całą Polską i uczestnikami rajdu.

- Na podstawie własnych doświadczeń wiem, że przed rajdem trzeba mieć 3-4 kilogramy tłuszczu, który w chwilach wycieńczenia stanowi rezerwę energetyczną. Michał był bardzo szczupły, nie miał rezerw i już po drugim odcinku słaniał się na nogach. Zbyt ambitnie potraktował Dakar. Współczuję jego rodzinie, ale być może był ofiarą, której nie dało się uniknąć - mówi Sonik.

Rajd Dakar 2015: Nie żyje syn Jacka Czachora. Sonik i Hołek jechali dla niego!

Według krakowianina receptą na ukończenie rajdu i osiągnięcie dobrego wyniku jest umiejętna ocena sytuacji i unikanie niepotrzebnego ryzyka.

- W Dakarze trzeba pokonać swoje słabości i nie zabić się przy tym. To sztuka powstrzymywania się. Zawsze można jechać szybciej, ale wtedy nie wytrzyma albo sprzęt, albo człowiek. Fizyczny wysiłek nie przeraża, to stres jest najgorszy - przekonuje. - Dakar to piekło, ale Polacy są w tym piekle wyjątkowo dobrzy. Aż 70 proc. Polaków kończy rajd, a ze wszystkich uczestników udaje się to tylko połowie.

W tym roku zdeterminowany Sonik liczył się w walce o wygraną od samego początku. - Czułem, że jeśli utrzymam się w połowie rajdu na pierwszym albo drugim miejscu, to rywalom zaczną puszczać nerwy - wspomina. I tak się właśnie stało, najgroźniejsi rywale wykruszyli się w końcówce i Polak zwyciężył z przewagą blisko trzech godzin nad drugim Argentyńczykiem Gonzalezem Feriolim.

"SuperSonik" historyczny triumf okupił licznymi siniakami. - Jestem cały fioletowy od pasa w dół po spotkaniu z wyrwą, która nie była zaznaczona na roadbooku. To była śmiertelna pułapka. Czuję się, jakbym wrócił z zaświatów - mówi.

- Jechaliśmy po wyschniętym słonym jeziorze, po wyrwach piaskowych, które zniszczyły 20 czy 30 proc. załóg, na wysokości prawie 5000 metrów, w temperaturze spadającej do zera. Samochody się paliły, motocykle nie wytrzymywały. Wyznaczenie takiej trasy to był szatański pomysł - dodaje.

KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail

Najnowsze