Lucek boksował niezwykle efektownie, atakował zza podwójnej gardy. Właściwie zawsze spotykał rywali wyższych i cięższych od siebie. I wygrywał, obijał ich, czasami podskakując do góry, żeby zadać cios. Kibice go uwielbiali. Zresztą nie tylko kibice, także przeciwnicy.
Prawie ćwierć wieku po historycznej walce Treli z Georgem Foremanem rozmawiałem z Big Georgem na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie. Foreman był wtedy komentatorem NBC, a ja pracowałem jako reporter dla TVP. Gdy zapytałem go o Trelę, Foremanowi zaświeciły się oczy:
- Tak, tak, skakał do mnie i walił mnie od dołu. To był straszne uderzenia, czuję te jego ciosy do dzisiaj - śmiał się Big George.
Powiedziałem Foremanowi, że według mnie nie wygrał tamtej walki w Meksyku z Trelą. George pokiwał głową i przyznał, że sędziowie mogli dać wygraną Polakowi, pamiętał że wielu kibiców wygwizdało ten werdykt.
Trela był jedynym bokserem, który w Meksyku nie został znokautowany przez Foremana. Big George po igrzyskach przeszedł na zawodowstwo, zdobył mistrzostwo świata, stoczył historyczne pojedynki z Muhammadem Alim i Joe Frazierem. Zarabiał miliony dolarów, potem zrobił fortunę (prawie 300 milionów dolarów), sprzedając ogrodowe grille. Zupełnie inaczej potoczyły się losy Lucka.
Trela nie mógł przejść na zawodowstwo, zakończył karierę jako amator, zdobywając 5 razy mistrzostwo Polski w wadze ciężkiej (1966-68, 1970 i 1971). Stoczył w sumie 275 pojedynków (220 zwycięstw, 11 remisów, 44 porażek), występował w Stali Stalowej Woli z krótką przerwą gdy walczył w trakcie służby wojskowej w Bieszczadach Rzeszów. Po zawieszeniu rękawic na kołku pracował przez pewien czas w USA. Potem wrócił do kraju, mieszkał w rodzinnej Stalowej Woli, wiódł skromne życie.
Foreman, którego Trela obijał, został milionerem. A Luckowi czasami brakowało pieniędzy na lekarstwa. Ale nigdy nie użalał się nad sobą. Tak jak był dzielny w ringu, nigdy nie poddawał się, taki sam był poza ringiem. Po prostu, Mały Wielki Bokser.
Spoczywaj Lucjan w spokoju.