W głównych walkach wieczoru wystąpili ciężcy. I niestety ciężko padali. Albert Sosnowski z rąk Łukasza Różańskiego, Krzysztof Zimnoch z rąk trzymającego porządek w szpitalu psychiatrycznym w Minnesocie Joeya Abella. Ze smutkiem przyjąłem ich porażki, niestety obawiam się, że odbiją się na ich zdrowiu.
Krzysztof Zimnoch. Z Radomia, po ciosach Joeya Abella, udał się na chwilę prosto na księżyc (Fot. EastNews)
Zimnoch twierdził przed walką, że robi postępy i niedługo będzie drapał po plecach światową czołówkę. I Abell tak go „podrapał” prawym sierpowym, że padł na matę ringu jak kłoda, długo się nie podnosił. A po walce nie pamiętał co się stało. Zapowiadał jednak w szatni, że liczy na rewanż z Abellem, „wróci silniejszy”. Nie wierzę w to, po takich nokautach nie wraca się silniejszym.
Dragon Sosnowski nie został tak ciężko znokautowany, po walce nawet sensownie wygłosił pożegnalną mowę. Niby się żegnał z kibicami, ale zostawił sobie ścieżkę powrotu na ring, bo po ponad 19 latach kariery chciałby pożegnać się zwycięstwem. Jubileuszowym – 50.
Albercie, jak Cię lubię i szanuję to proszę: „Nie wracaj! Walnij sobie 50-tkę. Ale wódki. Na zabicie smutku po przegranej”.
Albert Sosnowski karierę zakończyć miał już kilka razy. Za każdym razem wracał, z coraz gorszym skutkiem (Fot. EastNews)
Sosnowski znokautowany, Zimnoch znokautowany, Szpilka znokautowany, Ugonoh znokautowany. Z ciężkich został nam tylko Tomek Adamek, który walczy już 18 i pół roku, młodszy Adam Kownacki oraz Mariusz Wach. Ale trudno sobie wyobrazić, nawet w najśmielszych marzeniach, że zostaną mistrzami świata. Dużą sztuką będzie doprowadzenie ich do walki o mistrzowski pas. To już bardziej realne.
Co nam więc zostało w królewskiej, bokserskiej kategorii? Chyba tylko walka Zimnoch kontra Szpilka reklamowana jako „Bokserskie zmartwychwstanie”. Ale czy ludzkie to kupią? Wątpię.