Zimnoch chciał drapać po plecach mistrzów. Teraz może podrapać się po głowie

2017-09-10 22:11

Promotor Tomasz Babiloński po gali w Radomiu miał nietęgą minę, wszak koń pociągowy w jego stajni Krzysztof Zimnoch (34 l., 22-2-1, 15 k.o.) został brutalnie zweryfikowany przez pielęgniarza z Minnesoty Joeya Abella (36 l., 34-9, 32 k.o.) i przegrał przez brutalny nokaut w 3. rundzie. Promotorowi, na pocieszenie, pozostaje organizacyjny sukces, bo takim okazała się gala na stadionie piłkarskim. Oto kilka wniosków po gali w Radomiu.

Na plus:

- Tomasz Babiloński organizował już gale w kopalni soli (Wieliczka) czy amfiteatrach (Ostróda, Międzyzdroje), a teraz spróbował swoich sił na stadionie piłkarskim. To pierwszy taki przypadek od 2011 roku i walki Adamek – Kliczko na stadionie miejskim we Wrocławiu. Pogoda i frekwencja dopisały (było ok. 4 tysięcy kibiców), a oprawa gali była na najwyższym poziomie. Radom jest głodny boksu, a już w 2018 roku, po otwarciu w mieście nowej hali, można być niemal pewnym, że promotorzy szybko tu wrócą.

- Do niedawna na polskie gale przyjeżdżali „groźni Białorusini” i „solidni Węgrzy”, a wynik walk Polaków z tzw. „resztą świata” był łatwy do wytypowania, bo wszystko było zorganizowane tak, by Polacy wygrywali (chyba, że był to Włodek Letr, który w debiucie potrafił przegrać z Białorusinem o bilansie 0-1). Ten trend się odwraca, a przed galą w Radomiu to raczej przyjezdni (Aguilera, Abell) byli faworytami. O Nagym Aguilerze (31 l., 20-10, 14 k.o.), 5 k.o.), który padł od podmuchu powietrza w walce z Siergiejem Werwejko (29 l., 7-1, 5 k.o.) , nie ma sensu się rozwodzić, natomiast Abell czy rywal Przemka Runowskiego (23 l., 16-0, 3 k.o.), Twaha Kiduku (25 l., 11-2, 7 k.o.), to pięściarze, którzy mogą wkrótce ponownie otrzymać zaproszenie do Polski.

Ciekawy pojedynek stoczyli Mateusz Tryc (26 l., 3-0, 3 k.o.) i Remigiusz Wóz (30 l., 10-2, 5 k.o.) , co pokazuje, że skończyły się czasy trzymania pięściarzy pod kloszem, a coraz częściej weryfikuje się ich na początku kariery (dla Tryca była to 3. zawodowa walka)

PS. Miejsce „solidnych Białorusinów” przejmują Słowacy. W Radomiu było ich dwóch, a ich łączny bilans walk po gali wynosi… 0-31.

Na minus:

- Przed walką Krzysztof Zimnoch mówił, że jeszcze rok i zacznie „drapać mistrzów po plecach”. Teraz może się podrapać po głowie i zapytać „co dalej?”. Nikomu nie można zabraniać marzyć, ale nasi pięściarze wagi ciężkiej to nawet nie jest III liga na świecie. To okręgówka. Skoro Zimnoch przed walką mówi, że jest najlepszym polskim ciężkim, a leje go facet, który na co dzień rozdziela pacjentów w szpitalu psychiatrycznym (a wcześniej człowiek, który myje szyby w wieżowcach – Mike Mollo), to o czym tu mówić? I teraz jak sprzedać walkę Zimnocha ze Szpilką? Chyba tylko pod hasłem „Resurrection” (czyli „Zmartwychwstanie”), bo obaj są teraz bardziej wyszydzani, niż szanowani. Swoją drogą, radomskie wróble ćwierkały, że niektórzy promotorzy robili wiele, by namówić Szpilkę na przyjazd do Radomia, ale pięściarz odmówił.

- Inny ciężki – Albert Sosnowski (38 l., 49-8-2, 30 k.o.). Napisano już tysiąc artykułów o tym, że Albert nie szanuje zdrowia i powinien zakończyć karierę, a to… bardzo wymowne. Sam mówi, że „chyba” już kończy karierę i „prawdopodobnie” był to jego ostatni pojedynek, ale powinien na spokojnie obejrzeć walkę z Łukaszem Różańskim (31 l., 7-0, 6 k.o.), by zrozumieć, że pora już ze sceny zejść. Zwróćcie uwagę na wzrok Alberta – na początku pełen strachu, a po ciosach Różańskiego mętny jak po czterech nieprzespanych nocach. Widok upadającego mistrza Europy i pretendenta do tytułu mistrza świata był… po prostu przykry.

- Szkoda, że organizatorzy zapomnieli o dziennikarzach. Zabrakło pomieszczenia dla mediów, stołu (laptopy były rozstawiane na podłodze w korytarzu), czy nawet… wody. Cóż, miejmy nadzieję, że organizatorzy kolejnych gal - tak jak pięściarze - "wrócą silniejsi".

Najnowsze