7.15 rano: Za taksówkę z mojego mieszkania do domu Bryanta płacę dokładnie 149 dolarów. Otwiera się brama jego posiadłości, a za nią widzę Kobe Bryanta, ojca dwójki dzieci, stojącego przed swoimi siedmioma samochodami: Ferrari, Range Roverem, Cadillacem Escalade, Bentley'em Coupe i dwoma plastikowymi zabawkami, samochodzikami Jaskiniowców, rowerem treningowym i trójkołowcem. - Gotowy do jazdy? Nie znoszę się spóźniać - pyta Kobe. Mam ze sobą torbę, ale nie mam gdzie jej zmieścić bo Ferrari to przecież 503-konny silnik z dwoma siedzeniami. Kobe wyjmuje z bagażnika dwa kaski (kaski do jazdy samochodem!?) i wrzuca tam torbę.
7.21: Natychmiast wylewam moją kawę w tym kosztującym ponad 300 tysięcy dolarów aucie, ale skąd mogłem przypuszczać, że on od razu będzie chciał zademonstrować, że jego maszyna rozpędza się od 0 do 100 kilometrów w 3.1 sekundy? Staram się wytrzeć plamę skarpetką tak, żeby tego nie zauważył i przekrzyczeć zdrowy ryk Ferrari.
Ja: Dlaczego wyjeżdżamy tak wcześnie, skoro mecz Clippers jest o 18.30?
Bryant: Mam mecz. Sporo do zrobienia.
Ja: Dlaczego gracz Lakers mieszka na takich przedmieściach?
Bryant: Jest spokojnie, lepsze miejsce do wychowania dzieciaków. Mili ludzie.
Ja: Jak szybko tym można jeździć?
Bryant: Zaraz się przekonamy
Ja, do siebie: Nie spisałem ostatniej woli...
Czasami przyjeżdża po niego, przydzielony przez Lakers uzbrojony, ale będący po służbie policjant. W specjalnie przystosowanym vanie Kobe ogląda trenerskie DVD o swoich rywalach i oczywiście moczy w lodzie kolana i stopy. Robi to zresztą trzy razy dziennie po 20 minut. Czasami zdarza się, że wynajmuje helikopter. - Są rzeczy, których nie można przegapić. Na przykład pierwszy gol mojej córki - tłumaczy Kobe.
Bryant znany jest z niezwykle brutalnych treningów i bardzo wczesnego wstawania. Jednego razu umówił się z Larry Drewem na trening o 3.30. Panowie się wyraźnie nie zrozumieli. Drew czekał o 3.30 po południu. Kobe się nie zjawił, więc zapomniał o sprawie. 3.30 rano następnego dnia Kobe dzwonił do jego drzwi, pytając: "Gotowy?". "Wstaję rano, robię co muszę i mam to z głowy. Wracam do domu, wszyscy jeszcze śpią. Niczego z dnia nie straciłem..." - tłumaczy.
7.30: Bryant podjeżdża pod klub w Orange County swoim żółtym ferrari. Zostawia go przed drzwiami. Wiadomo, bogowie nie parkują. Spotykamy się z Timem Groverem, geniuszem wyrabiania wytrzymałości i siły Michaela Jordana. Grover daje Kobe wycisk, jakiego jeszcze nie widziałem. Jedno spośród kilkunastu różnych ćwiczeń to samobójcze pompki. Kiedy Kobe jest w ostatniej części podnoszenia się na rękach, wybija się w górę tak, że w powietrzu są ręce i nogi i klepie się po klatce piersiowej. Robi serię trzy razy po siedem...
8.35: Wjeżdżam z Kobe na autostradę I-405 w kierunku północnym, a Kobe zaczyna odpowiadać na moje pytania związane przede wszystkim z jego powrotem do amerykańskiej popularności. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby nie ten cyrk, który dzieje się wokół nas - wszystko przy szybkości 120 km/h, na autostradzie. Ciągle ktoś do nas podjeżdża, coś wrzeszczy, robi zdjęcia telefonami komórkowymi. Kobe wydaje się, że tego nie widzi. - To wesołe. Mnóstwo firm, które zostawiły mnie podczas procesu, teraz do mnie dzwonią i chcą mnie z powrotem. Ja się tylko uśmiecham, i mówię: "Nie, dziękuję.". Ale to naprawdę bolało, kiedy wszyscy nagle mnie zostawili...
- Rozwaliłeś się tutaj kiedyś?- pytam. - Nie, ale raz facet się ciągle oglądał i w końcu walnął w jadącą przed nim Hondę. Nic groźnego, ale to było wesołe - mówi Kobe. 40 minut później, przejechaliśmy 43 mile od klubu w Orange County do sali treningowej Lakers w El Segundo, tuż obok lotniska w Los Angeles. Kobe podjeżdża pod drzwi, nie zamyka ferrari i wychodzi.
12.03: Po dwóch godzinach treningu jedziemy do hotelu w centrum LA, gdzie Kobe znowu będzie w lodzie, weźmie prysznic, pójdzie się przespać, zje obiadokolację (zawsze to samo: ryż, brokuły, kurczak), poogląda treningowe DVD i będzie wykonywał różne telefony do czasu, jak trzeba wyjść na mecz. Tym razem będziemy jechać za szarym minivanem prowadzonym przez policjanta. - Dlaczego za nim jedziemy? - pytam. - Bo on wiezie moją wanienkę z lodem - odpowiada Kobe. - Dlaczego my jej nie zabierzemy? - zastanawiam się. - Bo się nie zmieści - szczerze stwierdza Bryant.
Pytam, co robi, jak nie może zasnąć. Kobe patrzy się na mnie jakbym był z kosmosu. - Ja nie mogę chodzić po LA. Raz spotkałem takiego jednego, który miał dokładnie takie same tatuaże jak ja. Dokładnie, do najdrobniejszego szczegółu. Zgadzał się kolor, litery, wielkość, imiona żony, dzieci, cytaty z Biblii. Byłem w szoku i mówię do mojego ochroniarza "Lepiej sprawdźmy, kto to jest..."
12.14: Przy drzwiach hotelu czeka na nas czterech ochroniarzy. Zostawiamy przed drzwiami ferrari i vana. Boczne wejście, winda i jesteśmy jego apartamencie, który ma zarezerwowany na cały sezon. Ile za niego płaci? "Nic. Daję im bilety na playoffs" - odpowiada Kobe.
17.03: Dzwoni telefon. "Przepraszamy, ale pan Bryant zapomniał o której godzinie zaczyna się mecz i musi być na dole za dokładnie jedną minutę. Proszę się pospieszyć, pan Bryant nie lubi czekać". Jedziemy do Staples. "Przepraszam, zawsze mi się to zdarza" - mówi Kobe, przechodząc od razu to tego, jak bardzo chce w tym roku mistrzowskiego tytułu. "Bardzo, to moja obsesja z którą budzę się po nocach. Mamy w tym roku lepszy skład, w zeszłym roku trafiliśmy na głodnych sukcesu Celtów. Głodnych sukcesu weteranów. Jak długo chcę grać? Do 40, tylko nie wiem, czy wtedy, ktoś jeszcze będzie mnie chciał - mówi Bryant. Podjeżdżamy pod bramę Staples Center, gdzie ochroniarz sprawdza czy pod podwoziem ferrari nie ma bomby. Jak tylko wysiadamy, dopada nas fotograf i facet z kamerą wideo. Chcę odejść, ale Kobe ciągnie mnie z powrotem. - Zrób groźną minę - szepcze, idąc z wyrazem twarzy mafiosa prowadzonego na salę sądową. Koniec podróży z Kobe.
Dzień z życia Bryanta
Od domu Kobe' egoBryanta do Staples Center, gdzie grają Los Angeles Lakers, jest dokładnie 49 mil, ale od chwili kiedy Kobe wyjeżdża z domu swoim żółtym ferrari, do momentu jak wchodzi na salę, mija dokładnie 10 godzin i 16 minut - tak zaczyna się znakomity reportaż felietonisty "ESPN Magazine", Ricka Reilly, który opisuje dzień spędzony z gwiazdą NBA.