Nic nie dało aż 41 pkt gwiazdora Kalifornijczyków Kobe Bryanta. Chociaż wirtuoz finalistów poprzedniego sezonu trafiał w Orlando jak natchniony, w decydującym momencie zawiódł. Osaczony przez defensywę Magic tuż przed syreną oddał niecelny rzut z 10 metrów i nie doszło do dogrywki.
Nas cieszy przede wszystkim dobra postawa Gortata, który od ponad tygodnia regularnie dostaje szansę i znakomicie ją wykorzystuje. Polski koszykarz już w połowie pierwszej kwarty zameldował się na parkiecie, bo dwa faule szybko zarobił pierwszy środkowy z Florydy, Dwight Howard.
Marcin natychmiast dał odczuć rywalom, że strefa podkoszowa to jego terytorium. Najpierw na blok Polaka nadział się sam Bryant, a potem drugi lider Lakers, Hiszpan Pau Gasol. Gortat spędził na parkiecie niespełna 9 minut (2 pkt, 2 zbiórki, 3 bloki), ale praktycznie nie popełniał błędów w obronie. W jednej z akcji wymusił przewinienie w ataku na Lamarze Odomie.
W końcówce na boisko wrócił Howard, który przezwyciężył słabą skuteczność Orlando w rzutach wolnych. Właśnie w ten sposób zdobywał najważniejsze punkty, dopełniając formalności.
Howard zdradził sekret, dzięki któremu w ostatnich minutach trafił 5 osobistych. - Nie chciałem w czasie rzucania myśleć o kiepskich statystykach, więc podśpiewywałem sobie pod nosem piosenkę Beyonce - wyjawił.