„Super Express”: - Czym świętowałeś zwycięstwo Chorwacji nad Anglią? Woda, sok, piwo, wódka?
Ivica Kriżanac: - (śmiech) Tym razem było spokojnie, tak „easy”. Mecz oglądałem w Belgradzie, z serbskimi przyjaciółmi. Też ciekawe, co? Chorwat ogląda mecz swojej drużyny w towarzystwie Serbów. Byłem tam w interesach i zostałem na mecz. Ale wcześniejsze spotkania… No trochę popiliśmy. Od momentu zakończenia kariery dużo jeżdżę motorem i teraz też wybraliśmy się z przyjaciółmi na rajd po Europie. Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Polska, Białoruś, Rumunia. Przez dwa tygodnie zrobiliśmy 5800 kilometrów. A punktem kulminacyjnym była wizyta w Kaliningradzie, na meczu Chorwacji.
- Wspomniałeś, że „zahaczyliście” o Polskę. Gdzie dokładnie byłeś, rozpoznawali cię ludzie?
- Dwa dni spędziłem w Gdańsku. Większość czasu w kasku, więc byłem pod przykrywką, nie do rozpoznania (śmiech).
- Spodziewałeś się, że Chorwacja zajdzie na tych mistrzostwach tak daleko?
- Że dojdzie aż do finału to nie, ale liczyliśmy na wiele, wystarczy spojrzeć w jakich klubach grają nasi piłkarze. A teraz to oni już nic nie muszą, już są naszymi bohaterami, w niedzielę presja będzie po stronie Francuzów. Ale… liczę na zwycięstwo 2:1, a wtedy zacznie się naprawdę wielka zabawa w Chorwacji. Większość tych chłopaków znam osobiście, grałem z nimi. A Ivan Perisić, bohater półfinału, jest z Omiszu, tak jak ja. Jako dzieci mieszkaliśmy w budynkach stojących naprzeciw siebie, teraz też jesteśmy sąsiadami...
- Mówisz, że po ewentualnej wygranej z Francją zacznie się wielka zabawa. Ty od imprez nigdy nie stroniłeś...
- To prawda. Z polskich imprez najbardziej udane były te w Poznaniu, wszystkie (śmiech). Z Grodziska mieliśmy tam blisko. Kto nie lubi wypić kilka piw? Trzy lata w Polsce to był świetny czas, miałem tam wielu przyjaciół. No, ale ja wszędzie mam przyjaciół, bo dobrzy ludzie tak mają.
- Trener Czesław Michniewicz przypomniał twoje słowa z czasów gry w Polsce, o polskich menedżerach, że nie byliby w stanie nawet załatwić klubu Michaelowi Jordanowi z kartą w ręce…
- Bo wtedy tak było! Nie sztuką jest sprzedać kogoś typu Luka Modrić, sztuką jest pomóc graczom mniejszego kalibru. Nie widziałem takich umiejętności u polskich agentów, ale pewnie od tego czasu sporo się zmieniło… Może teraz potrafią o wiele więcej.
- Nasz wspólny kolega, Krzysiek Stanowski, żartował, że jeśli Chorwacja pokona Anglię, to się do ciebie nie dodzwonię, bo będziesz zdolny do rozmowy dopiero w październiku…
- Tak powiedział?! Nosz…, no dobra, niewiele się pomylił, ale dopiero po finale! Wszystko już sobie na ten mecz tu układamy, obejrzymy go w Omiszu, w pubie mojego przyjaciela. Są moi rodzice, znajomi… No a jak wygramy, to się naprawdę zacznie. Już teraz cała Chorwacja jest szczęśliwa, zjednoczona wokół drużyny. Myślę, że gdybyśmy zostali mistrzami świata, to minimum przez trzy dni ludzie nie poszliby do pracy.
- A propos pracy. Co teraz porabiasz?
- Po zakończeniu kariery byłem dyrektorem sportowym w klubie ze Splitu, ale… Ludzie tam nie znają się na piłce, a ja z takimi nie lubię pracować, więc rzuciłem to.
- To tam spotkałeś Ante Rebicia, który jest jednym z odkryć turnieju w Rosji…
- Od dawna mówiłem, że Rebić ma wielki talent, to było widać gołym okiem. I bardzo mnie cieszy, że tak eksplodował w Rosji. To bezsprzecznie jeden z naszych najlepszych piłkarzy na mundialu. A wracając do moich biznesów…
- No właśnie… Czym się dokładnie zajmujesz?
- Mam kilka apartamentów pod wynajem w Splicie i moim rodzinnym Omiszu, pięknym miejscu nad Adriatykiem. Teraz mam tu sporo turystów z Polski, niektórzy mnie nawet rozpoznają (śmiech). Rozmawiam z nimi po polsku, zresztą tego wywiadu też mógłbym udzielić po polsku, choć po angielsku jest mi trochę łatwiej. Z językami to ja w ogóle nie najgorzej stoję. Chorwacki, polski, czeski, angielski, rosyjski. Nie zginę!
- Masz jakieś ulubione polskie słowo?
- Oczywiście: „spierd...j!”
- Rozumiem. A kontynuując wątek twoich interesów...
- Mam piękną łódź, którą pływam po morzu i drugą - luksusową, którą wynajmuję na tygodniowe rejsy po Adriatyku. Łódź ma kapitana, załogę, nazywa się gulet andeo, można obejrzeć w internecie, full wypas. Koszt wynajmu łodzi na tygodniowy rejs to 20-22 tysiące euro. Dodatkowo, niedaleko Omisza buduję luksusową willę z basenem i różnymi bajerami, też pod wynajem. Rodzina zdrowa, pieniądze są, biznes się kręci. Kriżanac daje radę!