Sportowe niebo w tej konkurencji - czyli skok na wysokości 5 metrów - coraz bliżej Ani.
- Na pewno 5 metrów jest w sferze... moich marzeń - śmieje się, rozmawiając z "Super Expressem" Rogowska. - Zrobię wszystko, aby osiągnąć ten cel. Mistrzostwa świata pokazały, że jak się czegoś bardzo chce, to można to osiągnąć.
- Czyli złoty medal nie zaspokoił pani ambicji?
- Mam ogromną ochotę na więcej, na wysokie skakanie. Widzę, że jestem w dobrej formie. Na treningach poprawiłam się we wszystkim. Liczę, że w tym sezonie pofrunę jeszcze wyżej .
– Na tyczkach koloru złota...
- Dostałam taki prezent od producenta. Zmienił kolor srebrny na złoty. Miłe to z jego strony. Tyczki są o 10 centymetrów dłuższe od poprzednich oraz twardsze. Latem planujemy serię dłuższą o kolejnych 5 cm.
- Co zmienił w pani życiu tytuł mistrzyni świata?
- Niewiele. Nadal muszę ciężko pracować (śmiech). Jacek, mój mąż i trener, mocno mnie ciśnie na treningach. Poza tym pozostałam taką sama osobą, jak byłam. Owszem, zainteresowanie mną jako mistrzynią świata jest teraz dużo większe, no i zarabiam więcej. A czy sprawiłam sobie prezent? Dla mnie nagrodą było to, że stanęłam na podium.
- Po pokonaniu "Carycy" jest pani pod większą presją...
- Mówią, że "jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził". Zdobywając złoto, słyszałam, że to dlatego, iż Jelenie powinęła się noga. Ale mistrzem zostaje ten, komu udaje się uzyskać najlepszy wynik w mistrzowskiej imprezie. Cieszę się, że pokazałam, że Jelena jest tylko człowiekiem.
- Jaki udział w wysokich skokach mają obozy w Leverkusen z trenerem Leszkiem Hołownią?
- Bez Leverkusen nie udałoby mi się tak wysoko skakać. Są tam świetne warunki na stadionie, w hali i w gabinecie odnowy. Leszek pomaga mi w treningu technicznym. A Jacek jest kierownikiem i specjalistą od czarnej roboty.