Kiedy prowadził kluby z niższych lig, podśmiewano się z jego nazwiska, które kibicom kojarzyło się z tanim alkoholem Mamrot pitym przez bohaterów telewizyjnego serialu "Ranczo". Ale dziś w Głogowie nikt na trenera Chrobrego nie powie inaczej, jak "nasz Ferguson". Bo Ireneusz Mamrot to ewenement w polskiej piłce.
- W grudniu minie sześć lat, odkąd jestem w Chrobrym. Od sir Aleksa Fergusona, który w Manchesterze United przepracował prawie trzy dekady, dzieli mnie kosmos, ale rzeczywiście zdarza się, że kibice żartobliwie nazywają mnie "Fergusonem" - śmieje się szkoleniowiec, który może się pochwalić aż... ośmioma awansami!
- Wcześniej bowiem prowadziłem od B-klasy do III ligi Wulkan Wrocław. Potem wycofał się sponsor, a ja wróciłem do rodzinnej Trzebnicy, gdzie szkolenie piłkarzy IV-ligowej Polonii łączyłem z pracą w "Nowej Gazecie Trzebnickiej" - opowiada nam.
Dzisiejszy trener Chrobrego był w "Nowej Gazecie" człowiekiem od wszystkiego. - Raz w tygodniu nocami rozwoziłem do kiosków paczki z gazetami, zajmowałem się też zbieraniem reklam. Potem zacząłem pisać o piłce, głównie relacje z meczów drużyn z naszych okolic. I tak to się kręciło przez 11 lat. Z IV-ligowej piłki rodziny bym nie utrzymał. Mam dwie córki Paulę (dziś 24-letnia studentka) i szesnastoletnią Kingę. Trzeba było dorabiać jako dziennikarz. Teraz z szacunkiem patrzę na pracę dziennikarzy - twierdzi Mamrot.
Dziś kontakt trenera Chrobrego z dziennikarstwem ogranicza się do lektury artykułów o swojej drużynie. W tym sezonie bardzo pochlebnych, bo z niechcianych w innych klubach zawodników uczynił rewelację I ligi.