Gwizdek24.pl: - Stosunkowo niedawno zacząłeś pracować jako dziennikarz sportowy i trzeba przyznać, że świetnie rokujesz.
Jan Szczęsny: - Czy ja wiem? To dopiero początek. Spróbowałem swoich sił w tym zawodzie i na pewno tego nie żałuję. Zacząłem od pisania felietonów dla "Meczu. Magazynu o Lidze Angielskiej". Pracuję również jako prezenter telewizyjny w TVN Turbo. Do tego podchodzę akurat z wielkim uśmiechem. Pamiętam, że kamera zawsze mnie lubiła. Nie mogę z kolei tego powiedzieć o polonistkach. Z tego przedmiotu przechodziłem z klasy do klasy na naciąganych trójach. Na szczęście odbieram sygnały, że moje artykuły podobają się ludziom. To pokazuje, że można osiągnąć w czymś sukces będąc na początku słabym.
- Jak widać polonistki bardzo się myliły. Patrząc na tempo z jakim się rozpędzasz, aż strach pomyśleć gdzie będziesz za rok.
- Mam na siebie pomysł. Dobrze czuje się przed kamerą. Świetnie współpracuje mi się z moją ekipą. Praca w telewizji bardzo mi się podoba i nie miałbym nic przeciwko, żeby zaistnieć w przyszłości w mediach. Bardzo podoba mi się to co robię. Tym bardziej, że zajmuję się piłką nożną, więc jestem wokół czegoś co bardzo mocno kocham.
- Jak bardzo w twoim starcie pomogło ci nazwisko? Jesteś bratem Wojtka - bramkarza Arsenalu Londyn i synem Macieja - wielokrotnego mistrza Polski. Ułatwiło ci to wejście na salony?
Zobacz: Wojciech Szczęsny i Marina Łuczenko na wakacjach [ZDJĘCIA]
- Trudno mi powiedzieć. Jeżeli chodzi o pisanie tekstów dla "Meczu", to mogę powiedzieć, że miało to znaczenie. Osoby, które zleciły mi to zadanie wiedziały, że jestem fanem angielskiego futbolu. Padł pomysł podawania czytelnikom świeżych informacji, a jakby nie patrzeć jestem do tego odpowiednią osobą. Znajomość środowiska piłkarskiego w tym kontekście na pewno w jakiś sposób zaprocentowała. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja z telewizją. To był zupełny przypadek. Poszedłem najzwyczajniej w świecie na casting i okazało się, że wygrałem.
- W takim razie od początku do końca była to tylko i wyłącznie twoja zasługa…
- Jestem o tym przekonany. Kierownik produkcji na samym wstępie powiedział mi, że nie znalazłem się tutaj dzięki nazwisku. To było bardzo miłe. Mógł mi tego nie mówić. W przeciwnym razie myślałbym, że faktycznie dostałem angaż ze względu na to, że jestem jednym ze Szczęsnych. To znaczy, że moja praca została doceniona.
- Jeszcze rok temu byłeś skupiony wyłącznie na pracy z dziećmi jako trener. Wolisz dziennikarstwo od pracy szkoleniowca?
- Jako trener nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Tak naprawdę nie powiedziałem nawet pierwszego. Do tej pory zajmowałem się trenowaniem bramkarzy w różnym wieku. Co do mojej przyszłości, jesteśmy bardzo bliscy założenia szkółki piłkarskiej z tatą. Mielibyśmy być współwłaścicielami. Chciałbym kontynuować swoją pracę w mediach i wrócić jednocześnie do tego co robiłem wcześniej.
Zobacz: Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny razem na wakacjach [ZDJĘCIA]
- Będziecie kłaść nacisk na szkolenie bramkarzy?
- Nie. Nie będziemy trenować tylko bramkarzy. Najbardziej będzie nam zależało na samych człowieku. W wieku dwunastu czy trzynastu lat dzieci mają dostęp do wszelkich pokus. My będziemy chcieli je od tego odciągnąć dzięki sportowi.
- Czy takie podejście ma związek z tym, że pochodzisz z warszawskiej Pragi, która nie cieszy się dobrą sławą? Ta dzielnica nauczyła cię życia?
- Dostałem w kość w momencie, kiedy mój tata przeszedł z Legii Warszawa do Widzewa Łódź. Żadne kluby w Polsce nie darzyły się taką nienawiścią. To, co teraz jest między aktualnym mistrzem Polski a Polonią Warszawa, to pryszcz. Było mi bardzo ciężko. Dla swoich kolegów stałem się wrogiem. Tylko dlatego, że tata zmienił miejsce pracy... Południowa Praga zmieniła się na plus na przestrzeni lat. Nie bałbym się teraz wyjść w nocy do sklepu całodobowego.
- Wojtek będzie wam pomagał w prowadzeniu szkółki piłkarskiej?
- Oczywiście chciałbym, żeby brał w tym aktywny udział. Mam tutaj na myśli rozmowy z zawodnikami czy prowadzenie zajęć. Widzę go jako ambasadora naszej szkółki.
- Wracając do łączenia piłki z dziennikarstwem, zamieniłeś treningi z dziećmi w PKS Radość na pracę przed kamerą. Sugerowałeś się sławą i pieniędzmi?
- Nawet przez sekundę nie przeszła mi taka myśl przez głowę. To nie ma nic związanego z prawdą. W pewnym wieku człowiek musi zacząć żyć na przyzwoitym poziomie. Gra w IV lidze czy trenowanie dzieci kilka razy w tygodniu nie dawało mi takiej możliwości. W dodatku zamieszkałem z narzeczoną, planujemy ślub, zbudowanie własnego kąta. Dlatego życie z miesiąca na miesiąc nie byłoby najlepszym scenariuszem. Mając stabilizacje finansową, będę mógł wrócić do swoje pasji, którą jest piłka nożna. Na pewno to zrobię. Do tego świetnie bawię się jako prezenter, a dodatkowo pozwala mi to godnie żyć.
- Trzech bramkarzy: ty, twój brat i tata. Każdy z wielkim potencjałem. Istnieje coś takiego jak gen "Szczęsnego"?
- Ja akurat nazywam to zboczeniem zawodowym. Nie każdy jest w stanie stać między słupkami i rzucać się pod nogi rozpędzonych zawodników. Większość chce zdobywać gole, a nie taplać się w błocie. To, że wszyscy zostaliśmy bramkarzami, jest oznaką dziwnej, ale i silnej psychiki.
- Mało kto wie, że wróżono tobie większą karierę od Wojtka. To ty byłeś zdolniejszym z braci.
- To było dawno. Przytrafiła mi się kontuzja, kiedy byłem w szczycie formy i czułem, że jestem niezwykle mocny. Przeszedłem dwie operacje barku. Powinienem mieć jeszcze jedną, ale nie mógłbym pracować w telewizji przez pół roku. Teraz skupiam się na swoich priorytetach, czyli pracy przed kamerą i szkółce piłkarskiej. Czy wróżono mi karierę? Owszem, ale na tym się skończyło. W życiu trzeba mieć dużo szczęścia.
- To prawda, że w pewnym momencie znalazłeś się na celowniku kilku poważnych firm z Ekstraklasy?
- Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, więc nie ma o czym mówić.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail