A zaczęło się tak pięknie. W 10. minucie Melo był na ustach całej Brazylii, gdy cudownie podał do Robinho, który w sytuacji sam na sam bez problemu pokonał holenderskiego bramkarza. Do końca pierwszej połowy "pomarańczowi" grali jak zamroczeni, nie mieli zupełnie pomysłu, jak odgryźć się całkowicie kontrolującym spotkanie rywalom. Aż wreszcie zaczął się dramat, a właściwie "Melo dramat" Brazylii.
W 53. minucie Wesley Sneijder dośrodkował w pole karne. Bramkarz Julio Cesar wyszedł do piłki i wydawało się, że bez najmniejszych problemów ją złapie. I złapałby, gdyby nie Melo, który w ostatniej chwili uprzedził go, strzelając głową do własnej bramki. To był pierwszy samobój w historii występów Brazylii w MŚ (19 mundiali, 97 meczów).
Gol Melo był kluczowym momentem, bo w jednej chwili Holendrzy dostali wiatru w żagle, a Brazylijczycy zaczęli grać tak, jakby nagle strach przed porażką spętał im nogi. Już 15 minut później wykorzystał to Sneijder. Najniższy na boisku (170 cm) piłkarz wyprzedził rosłych obrońców "canarinhos", strzelając głową drugą bramkę.
Brazylijczycy rzucili się do odrabiania strat, ale już 5 minut później na ich głowy spadł kolejny cios. A zadał go... Melo! Antybohater meczu najpierw powalił Arjena Robbena na murawę, a potem brutalnie nadepnął na niego, jakby chciał złamać mu nogę. Za ten bezmyślny, bestialski atak wyleciał z boiska, a osłabione "kanarki" nie zdołały się już podnieść.