Wszystko przez bójkę, w której "Tygrys" wziął udział.
- Ta cała sprawa to jakiś absurd - denerwuje się wieloletni mistrz świata w boksie. - Byliśmy w restauracji, kiedy zaczęli nas zaczepiać jacyś pijani goście. Awanturowali się, przeklinali, jeden nawet rzucił w nas stolikiem! Jeśli ktoś był zaatakowany, to nie oni, ale my.
Prokuratura rejonowa w Sopocie miała jednak inne zdanie. - Zajście miało charakter męskiej bójki po alkoholu - ocenia Tomasz Landowski, zastępca prokuratora rejonowego w Sopocie. - Na szczęście nikt nie doznał poważnych obrażeń. Pan Michalczewski nie przyznał się do winy. Przedstawił nam swoją wersję zdarzeń, według której to nie on i jego towarzysze byli winni zajściu.
Były bokser i jego dwaj przyjaciele usłyszeli jednak zarzut udziału w pobiciu. Prokuratura oparła się na zeznaniach świadków, przybyłych na miejsce zdarzenia policjantów oraz nagraniu z telefonu komórkowego jednego ze świadków.
- W życiu nie dam się zamknąć, przecież wkrótce mam się żenić - mówi wprost "Tygrys". - A jakby coś, to im ucieknę, tak jak ten gość z serialu "Skazany na śmierć" - dodaje ze śmiechem. - A poza tym, tygrysy powinny żyć na wolności, a nie za kratami!
Michalczewskiemu dopisuje humor mimo kłopotów z prawem. - Niczego się nie boję. Nie zrobiłem nic złego, nikogo nie pobiłem, przynajmniej poza ringiem. Mam znakomitego adwokata, który nie pozwoli mnie skrzywdzić - kończy.