Małysz oddał ostatnie dwa skoki w XXI igrzyskach i niewykluczone, że również ostatnie w swojej olimpijskiej karierze. Na razie nie mówi kategorycznie "nie", pytany o olimpiadę 2014 r. w Soczi.
- Chcę za rok wystartować jeszcze w mistrzostwach świata w Oslo, a dopiero potem będę dalej decydował o przyszłości sportowej - mówił wczoraj.
Orzeł z Wisły, dwukrotnie srebrny medalista na skoczniach w Whistler Olympic Park, pofrunął oczywiście najdalej z naszych - na 136,5 i 139,5 m - i za każdym razem poprawiał miejsce biało-czerwonych. Jednak przy słabej I serii w wykonaniu Łukasza Rutkowskiego (123 m) i Kamila Stocha (126,5 m) nic więcej nie mógł zdziałać.
- Moja forma zawiodła, bo nie skakałem tu równo, nie byłem stabilny - przyznał Stoch. - Do tego przyszły emocje. Być może spodziewaliśmy się czegoś więcej niż szóste miejsce, ale wiedzieliśmy, że będzie bardzo ciężko.
- Nie mam pretensji do kolegów, zrobili, co mogli, byliśmy bojowo nastawieni, ale nie dało się zdziałać więcej - skomentował Małysz.
- Zawaliliśmy pierwszą serię zdecydowanie, myślę o dwóch skokach - analizował trener reprezentacji Polski, Łukasz Kruczek (35 l.). - A to ona decydowała o układzie miejsc. Z takimi wpadkami nie można było raczej walczyć o medale. Straty może nie były bardzo duże, sprawa była otwarta. Widać, kto zawalił skoki, nie chcę personalnie obarczać nikogo winą. Łukasz i Kamil spóźnili skoki. Oczekiwania były na pewno wyższe - dodał Kruczek.
Małysz miał wczoraj specjalnego kibica. Matka kanadyjskiego piosenkarza Bryana Adamsa, Elizabeth, pojawiła się na skoczni i bardzo chciała przywitać się z polskim mistrzem. Okazuje się, że jest wielką fanką naszego Orła.